Skip to content

Wywiad dla magazynu Gitarzysta

„Trójmiasto bez dwóch zdań należy do najciekawszych ośrodków muzycznych w Polsce. Nieważne, czy będzie to metal, necropolo (Nagrobki), alternatywa czy pop, północ kraju naszego kraju, nie tylko za sprawą dużych imprez muzycznych, cieszy kolejne pokolenia słuchaczy.

Jednym z zespołów, który szturmem przedarł się do zestawień najlepszych płyt i wykonawców ubiegłego roku jest gdańska Trupa Trupa. O zespole, sukcesach związanych z płytą „Jolly New Songs” i przygotowaniach jej następcy opowiadał nam Grzegorz Kwiatkowski – wokalista i gitarzysta grupy.

Grzegorz Pindor: Mamy połowę roku, stopniowo przygotowujecie się do nagrań następcy świetnie przyjętej „Jolly New Songs”. Zresztą, świetnie to trochę mało powiedziane. W wielu miejscach album zyskał miano polskiej płyty roku, a niejeden dziennikarz uznał was za objawienie na polu polskiej alternatywy. Nie przytłoczyło to was? A może przeciwnie, skoro większość dobrych koncertów zagraliście poza krajem – do czego generalnie dąży większość wykonawców, tylko utwierdziło was to w przekonaniu, że to słuszny kierunek?

Grzegorz Kwiatkowski: Na pewno dziwi nas, że mimo coraz większego upływu czasu od premiery albumu sytuacja nie gaśnie, ale płyta jest słuchana dalej i w coraz to nowych miejscach. Szczególnie cieszy nas rzeczywiście odbiór koncertowo festiwalowy typu SXSW, Primavera itd. A to dlatego, że grają tam setki wspaniałych artystów i konkurencja jest duża. Kiedyś mniej graliśmy. Od czasu Jolly uznaliśmy że będzie tego trochę więcej i zmierza to wszystko w dobrą stronę, zarówno pod kątem ilości jak i mam nadzieję odbioru i jakości. Oczywiście masa pracy przed nami.

Odbiór nas nie przytłoczył, ponieważ chwilę po premierze zaczęliśmy pracę nad nowym materiałem, zatem to jest dla nas najistotniejsza sytuacja w trupie od mniej więcej roku. Nowa przyszła płyta i nowe przyszłe piosenki.

Festiwale to również liczne wyróżnienia, nie tylko ze strony dziennikarzy, ale również organizatorów imprez. SXSW to wyjątkowe miejsce, gdzie polską muzykę docenia się od lat. Tutaj warto podziękować L.Stadt za przetarcie „szlaku”, którym podążają kolejne młode wilki. Swoją drogą, Trupa Trupa to nie jest nowy twór, ale dla wielu waszych potencjalnych odbiorców „Jolly New Songs” to dopiero początek przygody z zespołem. Macie na koncie równie ciepło przyjęty debiut. Jak oceniasz tamto, może trochę niewinne wcielenie Trupy, w kontekście dzisiejszego, dojrzałego i oswojonego z dużymi scenami?

Festiwale to nie tylko organizatorzy i dziennikarze ale i publiczność. Taka Primavera była dla nas pod tym kątem wyjątkowo owocna. Jeśli chodzi o płyty: mamy ich kilka ale najbardziej zadowoleni jesteśmy z Headache i Jolly, głównie ze względu na dotarcie interpersonalne w zespole, ale również za dołączenie do naszego obozu Michała Kupicza, który pełni rolę producenta Trupa Trupa.

Ten wiatr w żagle z pewnością przyda się w trakcie prac nad nową płytą. Nim jednak dojdziemy do tego tematu, chciałbym jeszcze o coś zapytać. Nieważne na jakiej scenie byś nie grał, ilu ludzi miał przed sobą, wszystkim tym wydarzeniom towarzyszy trema i ogromny stres. Jak radzisz, albo kolektywnie, jak radzicie sobie z tymi wyzwaniami? Czy może ekscytacja bierze górę i lecicie na żywioł?

Trema sama w sobie jest obecna, choć nie chcę wypowiadać się za cały zespół. To kwestia mocno indywidualna i zależna od tego, jak często się gra i w jakich warunkach. Plusem gry w różnych miejscach jest możliwość oswojenia się z trudnymi sytuacjami. Ja mam wrażenie, że nam trema pomaga. Zresztą dla nas koncert to zawsze sytuacja odświętna. I ten stres jest w tę sytuację galową trochę wpisany.

Ciekawie to ująłeś, że jest to rzecz odświętna. Wielu profesjonalistów mówi o niej, jak o zastrzyku adrenaliny, który przypomina o tym, że to nie jest tylko praca związana z ciągłą zmianą otoczenia. Najbardziej stresujący koncert z dotychczasowych?

Wydaje mi się, że był to środkowy koncert na festiwalu SXSW. Bardzo trudne warunki, brak próby, zła akustyka miejsca, ponadto na chwilę przed rozpoczęciem koncertu spalił mi się piec gitarowy. Dodaj do tego obecną na widowni elitę amerykańskich krytyków muzycznych – stres w pigułce. Koncert miał trwać 40 minut. Zagraliśmy o połowę krócej, ale był to chyba najbardziej agresywny i pełny złości występ, jaki zagraliśmy w życiu. I to zdecydowanie pomogło naszym piosenkom. Ilość energii, jaką włożyliśmy w ten występ w rezultacie przyniosła masę dobrych opinii.

Jak się okazało, stres i przygody popłaciły, bo elita z branży nie mogła się Was nachwalić. Tutaj dochodzimy do sedna twojego zespołu, bo na płycie każdy doszuka się innych, mniej lub bardziej post-punkowych albo generalnie, alternatywnych brzmień. Na scenie zamieniacie się jednak w zespół, który gra ciężko i hipnotyzująco. Gdybyś miał przekonać obcą osobę do swojego zespołu, wolałbyś aby najpierw zobaczyła was na żywo, czy sprawdziła na płycie?

To jest dość indywidualna kwestia, zależna od osoby. Brzmienie płytowe jest bardziej aksamitne i delikatne, zaś na koncercie rzeczywiście jest bardziej surowo, agresywnie i chyba energetycznie. Pozostawiamy to rzecz jasna słuchaczom i ich gustom.

Nie boicie się, że oczekiwania mediów są tak bardzo wyśrubowane, że możecie zwyczajnie… nie podołać?

Skupiamy się na tym, co chcemy osiągnąć, a przede wszystkim jest to nasze, a nie innych, samozadowolenie z piosenek. Mam nadzieję, że damy radę. A jak nie… to nic nie wydamy.

Sprawiasz wrażenie mocno zorientowanego na cel. Zamierzacie zrezygnować z polskiego rynku i skupić się wyłącznie na zagranicy? Zresztą, tam częściej można was usłyszeć…

To nie tak. Owszem, mamy cel, a jest nim robienie tak dobrych piosenek, jak to tylko możliwe. A następnie próba dotarcia do ewentualnego odbiorcy. Kolejność ma tutaj kluczowe znaczenie.

Wbrew pozorom udało się wam trafić do bardzo wyszukanego i wcale niemałego grona odbiorców. Tylko w Polsce, patrząc przez pryzmat opinii wystawianych przez dziennikarzy muzycznych, mogą się wami interesować zarówno poszukujący odmiany metalowcy, fani zimnej fali, co wielbiciele Queen of The Stone Age. Cel chyba został osiągnięty?

Uważam, że naprawdę nie mamy powodów do narzekania i z każdym miesiącem jest coraz lepiej. Postawienie na mały butikowy, ale prestiżowy angielski label, Blue Tapes w 2015 roku właśnie z płytą Headache, do dzisiaj prowadzi nas w nowe zakamarki i jasne, że to jest sytuacja nie masowa ale niszowa. Mimo to, tak naprawdę właśnie dlatego, lepszej sytuacji nie moglibyśmy sobie wymarzyć.

Mówiliśmy wcześniej o brzmieniu, zatem jakiego sprzętu używasz na żywo a czego aktualnie w studio?

Sprzętu średnio kiepskiego zarówno na żywo i w studiu czyli pieca Laney VC30, takiej imitacji Voxa AC30. To samo z gitarą – gram na instrumencie pod tytułem Samick-SG. I te dwa elementy bardzo do siebie pasują i robią to czego pragnę czyli taką przebasowaną gitarową bułę. Mało selektywności, dużo niskich tonów. To obiektywnie źle brzmi, ale dla mnie to brzmi dobrze. (śmiech). Jeśli dostaje świetny sprzęt, to mam problem, ponieważ brakuje mi tego przebasowania i pewnej deformacji.

Raczej daleko Ci do sprzętowego maniaka. Najlepsze rozwiązania to te najprostsze? (śmiech)

Staram się trzymać zasady mniej, znaczy więcej. Jak dotąd sprawdza się jak trzeba.

Właśnie rozpoczął się europejski sezon festiwalowy. Również czołowe Polskie imprezy zaliczyły udany start. Poza uczestnictwem z tej drugiej strony, na deskach wielkich scen, wybierasz się na któreś z wydarzeń? Czy jest polski festiwal, którego zachód powinien nam zazdrościć?

Lineupy katowickiego Off Festivalu czy gdyńskiego Opener’a w żaden sposób nie ostają od zachodnich propozycji. Będę obecny na Openerze i z chęcią wybiorę się na Superorganism i Nicka Cave’a.

Co czeka Trupa Trupa w drugiej połowie tego roku?

W sierpniu czeka nas premiera Jolly New Songs w japońskiej wytwórni Moorworks. Przed nami występy m.in. na czeskim Colours of Ostrava, na austriackim Waves Viena, na Iceland Airwaves, a przede wszystkim praca nad nowym materiałem w zaciszu sali prób.”

www.magazyngitarzysta.pl

FacebookTwitter