Skip to content

DNA muzyki

„Od czasu „Białych wakacji” nie pojawiła się w moim odtwarzaczu polska płyta, którą bym był zdolny zapętlać na ciągłym powtarzaniu. Nie słucham muzyki kompulsywnie, podobnie jak nawet najlepszych książek nie czytam kilka razy pod rząd. Czasem jednak pojawiają się albumy, które zmuszają do kolejnego przesłuchania, kolejnego i kolejnego. I oto jest „++”, który to tytuł pozwalam sobie interpretować nie jako turpistyczne nagrobki, lecz podprogowy przekaz nakazujący dwoma plusami dodawać kolejne odsłuchy.

Wzbraniam się przed porównywaniem Trupy Trupa do Ścianki. Choć to zespół trójmiejski i młody, to na swym drugim albumie ma już własny i w pełni wykształcony język. Jego umiejętności kreacji nie potrzebują podpierania się legendami alternatywy. Kontekst Ścianki jest jednak o tyle ważny, że dotyczy mnie osobiście. W dużym uproszczeniu, ale od dawna (od dekady?) uważałem, że w polskiej muzyce gitarowej jest tylko Ścianka, a potem długo, długo nic. Swego czasu szansę miały Mordy, ostatnio Kristen zabłysło „An Accident!”. Dziś to Trupa Trupa jest kolejnym ciosem w brzuch bałwochwalcom, którzy z wolna pojmują, że kurczowe i przedłużające się oczekiwanie na listopad traci sens. Dziękuję.

„EP” oraz „LP” można było jeszcze traktować jako sympatyczną zabawę młodzieży z gitarami. Różnica między tymi wydawnictwami i bijącym pewnością siebie „++” jest kolosalna. Ta samoświadoma muzyka, pełna różnych, lecz dalekich od prostego cytowania, inspiracji, zamyka się ledwie w 38 minutach. Choć zamknięcie to jest w gruncie rzeczy otwarte, natychmiast bowiem chcemy wracać do początku. Efekt ten być może powoduje umieszczenie dwóch najmocniejszych utworów na pierwszym i ostatnim indeksie.

Sam początek „I Hate” może nam lekko zazgrzytać, narzucone tempo kompozycji skutkować bowiem może trudnościami dykcyjnymi. Szybko okazuje się, że Trupa Trupa na szczęście nie raczy nas zasadniczo polisz inglisz, kładącym często nawet najbardziej interesujące polskie przedsięwzięcia muzyczne (vide: Plum). Cyrkowe klawisze zgrabnie oplatają niemal beztrosko wyśpiewywany hymn hejterstwa. Dysonans? Niekoniecznie, afirmacja nienawiści ukazuje się tu bowiem jako niezwykle wyzwalające uczucie. Co fantastycznie podkreśla druga część utworu, rozwijająca się w transowy noise z najwyższej półki, okraszony moją ulubioną trąbką Tomasza Ziętka, a zamiast banalnego post-rockowego schematu wyciszenia utwór kończy się nagłym, brutalnym zerwaniem. I cisza. Fantastyczny, poruszający patent.

„Exist” to już zupełnie inny wymiar muzyki Trupy Trupa. Ponad pięciominutowa kompozycja to w kategoriach tego zespołu wyczyn niemal epicki. Przypominając nieco dłuższe utwory Yo La Tengo (rodem z drugiej połowy płyty „Popular Songs”) urokliwie rozpędza się w stronę satysfakcjonującego finału i chęci przeżycia całej tej opowieści raz jeszcze. A jest co przeżywać pomiędzy tymi dwoma utworami. Nie tylko w gorzkiej, lecz uzależniająco podanej warstwie lirycznej. Muzycznie bowiem odnajdywać możemy na „++” kolejne mrugnięcia okiem w stronę najlepszych tradycji alternatywy, wydawałoby się niekoniecznie pasujących do tak funeralnych treści. „Over” zanim rozpłynie się w dęciakach brzmi niemal jak dansingowy walczyk. Powiew nadmorskiego rock’n’rolla w „Miracle” rozcina gitara a’la Sonic Youth. Garażowy punk usłyszymy w „See You Again”, motoryka „Dei” zaś kojarzyć się może z podręcznikowym stoner rockiem.

Myśl o Yo La Tengo szczególnie silnie daje o sobie znać w urokliwym początku „Here And Then”. I choć utwory te nie sąsiadują ze sobą, to „Home” wydaje się być muzycznie jego bezpośrednią kontynuacją. Typową ściankową mgiełką mogłaby być piosenka „Felicy”, bazująca na pięknej gitarze i mruczanym wokalu. Oszczędny „Influence” jest z kolei jedynym utworem na płycie, który mógłby być ewentualnie zdefiniowany jako radioheadowy.

Zaskakująco dobry materiał, olbrzymi potencjał i wielka nadzieja na przyszłość. Oto właśnie Trupa Trupa. Sam album należy zaś do tej kategorii płyt, które wydają się nieodzowne w pewnych momentach życia. Na dzieciństwo mamy „Uwaga! Jedzie tramwaj”, na gniew „Pana Planetę”, na śmierć „++”.”

Wojciech Nowacki, portal DNA muzyki

FacebookTwitter