Skip to content

Leszek Szaruga o Karlu Heinzu – miesięcznik Odra

„Kwestia pisania o Zagładzie, w szczególności zaś języka, w jakim można się o tym doświadczeniu wypowiadać, wreszcie zaś prawa mówienia o nim w literaturze ma długą historię – poczynając od słynnego zdania Theodora Adorno powiadającego, że pisanie wierszy po Auschwitz byłoby barbarzyństwem, na co jedną z odpowiedzi była Fuga śmierci Paula Celana. W zasadzie dwóch poetów wykreowało przestrzeń tej narracji: Celan i Różewicz. Swą bezradność wobec zadania, jakim jest „pisanie wierszy po Oświęcimiu” wyraził Julian Przyboś w puencie utworu Oświęcim: „O tym nie można ani mówić, ani milczeć”. Zdanie to, jak wiadomo, jest trawestacją twierdzenia zamykającego Traktat logiczno-filozoficzny Ludwiga Wittgensteina powiadającego, że o czym nie można mówić, o tym należy milczeć.

Zagłada, której szyldem jest „Auschwitz”, była dla tych wszystkich, którzy przeżyli wojnę w Europie, wstrząsem szczególnego rodzaju, dziś zaś jest – czy próbuje się ją taką uczynić – „podręcznikowym” wydarzeniem historycznym stanowiącym, podobnie jak użycie bomb atomowych w nalotach na Hiroszimę i Nagasaki, standardowe „wyposażenie” szkolnego programu nauczania. Jest też dziś Zagłada podobnie oczywistym składnikiem szkolnego wyposażenia informacyjnego, jak nieznana jeszcze zaraz po wojnie kategoria prawna wyodrębniająca zbrodnie przeciw ludzkości. Do pewnego też stopnia miał rację Jerzy Zagórski, gdy w 1945 roku na łamach „Twórczości” pisał: „Sądzę, że istnieje szansa, iż zburzenie dziś środkowej i znacznej części wschodniej Europy może mieć dla ludzkości podobne znaczenie, jak upadek Bizancjum w XV wieku, a ściślej, że ludzkość wyjdzie z obecnej ruiny podobnie obronną ręką”. Szansa istnieje. Kto jednak dzisiaj potrafi odpowiedzieć na pytanie, jakie znaczenie dla ludzkości miało zdobycie Konstantynopola w roku 1453?

Stawiam to pytanie nie bez powodu. Osadzenie doświadczenia Zagłady w pejzażu ludzkich doświadczeń trwało dość długo – na dobrą sprawę w dyskursie publicznym nazistowski „projekt” „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” czyli planowego i na skalę przemysłową przeprowadzenia likwidacji całego narodu wyłącznie ze względu na jego etniczną odrębność został w pełni uświadomiony szerszej publiczności dopiero w późnych latach 60. ubiegłego stulecia. Nie znaczy to, iż nie był rozpoznany wcześniej, lecz pozostawał problemem funkcjonującym poza głównym nurtem dyskusji o kondycji człowieka w XX wieku – na pierwszym planie pozostawały bez wątpienia doświadczenia związane z funkcjonowaniem obozów koncentracyjnych, powstałych wszak wcześniej niż podjęcie w roku 1942 w willi przy jeziorze Wannsee decyzji o Endlösung. W szczególności w Polsce sprawa ta była skryta w cieniu ofiar i strat, jakie z rąk niemieckich w czasie II wojny światowej ponieśli Polacy: w programach nauczania polskich szkół Auschwitz i inne obozy zagłady przedstawiane były przede wszystkim jako miejsca kaźni narodu polskiego, przy czym ofiary żydowskie wliczane były w poczet „obywateli polskich” bez wskazywania na ich narodową odrębność. Takie pojęcia jak Holocaust, a tym bardziej Shoah pojawiły się w szerszym użyciu dopiero w latach 70.

Jako temat literacki zagłada Żydów czy los żydowskich współobywateli w czasie okupacji niemieckiej pojawiły się stosunkowo wcześnie, by przypomnieć tylko opowiadania Jerzego Andrzejewskiego Wielki Tydzień czy wiersz Czesława Miłosza Campo di Fiori. Na dobrą sprawę jednak były to utwory, w których mowa była o prześladowaniach Żydów, a nie o Zagładzie. Nadto, co nie jest bez znaczenia, były one pisane przez przedstawicieli pokolenia świadków, dla których to doświadczenie stanowiło element własnej biografii lub jej bezpośrednie tło. Stopień trudności w poszukiwaniu formuły pozwalającej na wyrażenie specyfiki owego doświadczenia poświadcza zbiór prozatorskich utworów Michała Głowińskiego zebranych w tomie Czarne sezony opublikowanym niemal pół wieku po opisywanych wydarzeniach. Natomiast dla pisarzy młodszych, urodzonych wiele lat po wojnie, problem Zagłady stanowi wyzwanie o wiele bardziej skomplikowane. O ile bowiem język Odczytania popiołów Jerzego Ficowskiego czy recyclingu Tadeusza Różewicza wykreowany został przez harmonijne zgranie doświadczenia egzystencjalnego z poczuciem kryzysu języka poetyckiego – co u Różewicza widać w jego tragicznie ironicznym w gruncie rzeczy potraktowaniu problemu „pisania wierszy po Oświęcimiu” – o tyle dla twórców młodszych o kilka pokoleń pisanie o Zagładzie stanowi wyzwanie szczególnie skomplikowane i trudne, nakazujące m.in. uporać się z zagadnieniem funkcjonowania zbiorowej pamięci i stworzyć język zdolny podołać takiemu zadaniu, a nadto, co może najbardziej istotne, spróbować odpowiedzieć na pytanie o to czym jest Zagłada i jej pamięć w świecie współczesnym. Przybosiowska formuła powiadająca, że o tym „nie można mówić ani milczeć” wydaje się w tej sytuacji wskazówką niesłychanie istotną choćby dlatego, że stanowiąc puentę wiersza jest jednocześnie jego swoistym zakwestionowaniem.

Na czym owa swoistość polega? Przede wszystkim, jak się wydaje, na podniesieniu fundamentalnej niewyrażalności domagającego się wyrazu doświadczenia. W istocie można tu odnaleźć niemal programową wypowiedź metapoetycką nawiązującą do często powracającego określenia poezji jako sposobu nazywania tego, co dotąd nie posiada językowego określenia, a zatem wymagającego od niej takiego spożytkowania lingwistycznych zasobów, by w efekcie uzyskać ich transformację w „nowy język” pozwalający dotrzeć do zjawisk dotąd niedostrzeganych, jak owe lacrimae rerum w eposie Wergiliusza. Przy czym chodzi też o pochwycenie istoty czegoś, co zdaje się być przeżyciem czy doświadczeniem wyjątkowym, niepowtarzalnym i niedostępnym w codziennym widzeniu rzeczywistości. Takim właśnie zjawiskiem stał się Holocaust. O ile jednak doświadczenie kaźni w nazistowskich obozach koncentracyjnych dawało się wprost wyrazić w dotychczasowych regułach wypowiedzi – tytuł opowiadania Tadeusza Borowskiego Zapraszam Państwa do gazu z językowego punktu widzenia jest przecież poprawny, choć zapewne przed wojną mało prawdopodobny – o tyle Zagłada zdaje się wymagać „innego” języka lub czegoś, co jest „jak język”.

Kwestia ta pojawia się w przemówieniu Paula Celana wygłoszonym z okazji przyznania poecie nagrody im. Georga Büchnera: „Szukam tego wszystkiego bardzo niedokładnym zapewne, bo niespokojnym palcem na mapie – na dziecięcej mapie, jak to zaraz muszę wyznać. Żadnego z tych miejsc nie można znaleźć, nie istnieją, ale wiem, gdzie teraz powinny istnieć i… znajduję coś! (…) Znajduję to, co łączy i jest jak wiersz prowadzący do spotkania. Znajduję coś – jak język – niematerialnego, terrestrycznego, coś kołowatego, poprzez oba bieguny wracającego do siebie, a przy tym – w sposób pogodny – nawet krzyżującego tropy: – znajduję… Meridian (…) wydało mi się, że go właśnie przed chwilą znowu dotknąłem”. I oto to „coś” („einen Meridian”) będące „jak język” pozwala poecie mówić o tym, co w zwykłym języku zdaje się być niepochwytne i niewyrażalne.

Zarazem jednak kwestia dotycząca mówienia o Zagładzie – a bez wątpienia właśnie Celana należy określić jako poetę, który w swej twórczości zakwestionował tezę Adorno – doczekała się rozwiązania w formule Hannah Arendt wskazującej na „banalność zła”. I choć ta formuła poddawana była krytyce, to przecież nie da się jej całkowicie odrzucić. Nie może to jednak oznaczać zakwestionowania wyjątkowości Zagłady. Kwestią zasadniczą natomiast jest pytanie o to, w jaki sposób o niej mówić. Rozpatrując ten problem – przede wszystkim w zbiorze esejów Kamień graniczny – Piotr Matywiecki określa to doświadczenie jako „wykorzeniające z mowy o człowieku”. Ale paradoks polega przecież na tym, że oczywiście zmusza ono do mówienia o człowieku. I tu pojawia się problem kolejny, o którym pisze Günter Grass w szkicu Schreiben nach Auschwitz: „…wiedzieliśmy, że osąd Adorno – jeśli w ogóle – można było odeprzeć tylko pisząc. Lecz jak?”. Podstawową sprawą stawał się tu język. Próbując odpowiedzi na to pytanie Imre Kertesz tworzy własną kategorię lingwistyczną: „Ale jaki to jest język? Ja, na swój własny użytek, uciekając się do terminu muzycznego, nazywam go językiem atonalnym. Jeśli przez tonalność rozumiemy opartą na pewnym konsensie konwencję jednolitego brzmienia, to atonalność oznacza dezaktualizację tej tradycji i zawartego ongiś konsensusu”.

Inaczej mówiąc: by móc mówić o Zagładzie, język musi ulec transgresji. Widać to doskonale w takich spełnieniach poetyckich jak wiersze Celana, twórczość Różewicza czy tom Jerzego Ficowskiego Odczytanie popiołów. Ich poezja dotyka tego „czegoś”, co jest „jak język” zarazem wyrastający z tradycji i pozostający wobec niej w oporze, czegoś jednocześnie „banalnego” i szokującego, a czego ślad odnaleźć można w dystychu zamykającym Fugę śmierci (przekład Piotra Lachmanna):

Twe włosy złote Margareto
twe włosy popielne Sulamito

Pamiętać jednak trzeba, że przywoływani tutaj autorzy należą do pokolenia sprawców, ofiar i świadków, podczas gdy każdy z wiele lat później urodzonych szok związany z odkryciem prawdy o człowieku obnażonej przez doświadczenie Zagłady dziedziczy niejako z dobrodziejstwem inwentarza jako „oczywistość” historyczną stanowiącą szkolne wyposażenie edukacyjne. Podobnie ma się sprawa z oczywistością „języka atonalnego”, dla wielu będącego już oswojonym sposobem narracji. Każdy z młodych autorów, który dotyka tej problematyki, musi się zatem zmierzyć z możliwością odnalezienia własnego sposobu wypowiedzi – pisać „jak Różewicz” czy „jak Celan” i powiedzieć coś osobiście prawdziwego po prostu nie sposób bez poczucia wtórności.

Przed takim zadaniem stanął bez wątpienia Grzegorz Kwiatkowski, którego czwarty z tego cyklu zbiór – Karl-Heinz M. (2019) – wywołał polemikę, która tyleż mówi o drażliwości podnoszonego tematu, co o kompletnym niezrozumieniu artystycznego wymiaru zadania, jakiego podjął się autor. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim recenzja Marty Tomczok, autorki świetnej książki Czyja dzisiaj jest Zagłada (2018), umieszczona w aktualniku „Wizji” a zatytułowana Czyściciel grobów. Autorka, szczególnie wyczulona na moralny wymiar wypowiedzi o Zagładzie, w sposób dość autorytatywny ocenia omawianą książkę: „W tomie Karl-Heinz M. jest inaczej. Wiersze takie jak tekst tytułowy, Richard Glazar, Szymon Srebrnik, Walter Stier czy Ernst Jünger, ur. 1895 zm. 1998 przypominają „ścinki”, fragmenty czyichś dokumentów, „pozostałości” (w ten sposób określa się zresztą sceny niewłączone do filmu Shoah Claude’a Lanzmanna, dostępne na stronach Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie). Wypowiadający się bohaterowie przekazują jednak treści dość błahe (Glazar opowiada o pierwszym wrażeniu, jakie zrobiła na nim Treblinka, Srebrnik zwierza się z zaskoczenia ponownym przyjazdem do Polski) bądź oczywiste (sekretarka Globocnika próbuje przekonać, że jej chlebodawca wykonywał jedynie czyjeś „zadanie” i nie był pomysłodawcą bądź inicjatorem zbrodni). Czy mieliby w ten sposób kogoś zaskoczyć, zdziwić, wytrącić z otępienia? Jeśli weźmie się pod uwagę nadmiar cierpień, o których mowa w tej książce – a mamy w niej także głosy ofiar akcji T4, dzieci wysterylizowane, niechciane, uratowane bądź nie z Zagłady – trudno brać pod uwagę takie intencje. Projekt Kwiatkowskiego raczej irytuje i każe pytać o granice przyzwoitości w sztuce, i to nie te dalekie, najbardziej ryzykowne, ale dawno przemyślane”.

To znamienne, że Tomczok skupia się na treściach utworów – określanych jako „dość błahe” – pomijając zupełnie formę, w jakiej zostały zaprezentowane. Przypomina to zarzuty Lanzmanna wobec Arendt zarzucającego autorce książki o procesie Eichmanna „niefrasobliwość” w ocenie zbrodniarza i nie uwzględnianie faktu, że był on zaciekłym antysemitą. Rzecz jasna, antysemityzm nazistów i ich pomocników odgrywał w Zagładzie rolę nadrzędną, był wszakże też oczywistością – Arendt skupiała się przede wszystkim na ocenie mechanizmu funkcjonowania zła, a tym samym niejako uchylała czy zawieszała kwestię jego motywacji. Podobnie w swych wierszach postępuje Kwiatkowski i trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że Zagłada jest tu swego rodzaju znakiem rozpoznawczym, podobnie, jak wedle Paula de Manna „Auschwitz” stanowi szyld współczesności. Trafnie też wskazywała Maria Dłuska, pisząc o poezji powstającej w latach 70. ubiegłego stulecia: „Do najmłodszych dzisiejszych poetów już przylgnęło słowo apokalipsa. Oni – wyrażając się ich sposobem – żyją w. Poezja, którą tworzą, odzwierciedla życie ich wyobraźni, intelektu, uczucia na jakimś dnie potworności, tragizmu bez wyjścia”. W tym kontekście treści, które przekazują bohaterowie wierszy Kwiatkowskiego w żadnej mierze nie mogą być uznane za błahe, okazuje się bowiem, że relacjonują banalność życia biegnącego w cieniu apokalipsy, o której wiadomo – nam, dziś żyjącym – że trwa. Dlatego właśnie – przy przyjęciu dzisiejszej perspektywy – słowa Richarda Glazara stają się ostrzeżeniem, a nie zwykła relacją:

przybyliśmy do Treblinki o 15.30
tłoczyliśmy się przy oknach
zobaczyłem zielony płot
baraki
i usłyszałem coś
co przypominało pracujący silnik rolniczego traktora
byłem zachwycony
miejsce przypominało mi gospodarstwo rolne
cudownie pomyślałem
dostanę robotę
na której się trochę znam

Glazar, który po latach opublikował swe wspomnienia, był jednym z dwóch uczestników buntu w Treblince, którym udało się zbiec z obozu. Przy czym nie ma większego znaczenia czy Kwiatkowski wyjął słowa wiersza z książki bohatera, czy je – za sprawą licentia poetica – w jego usta włożył, ma jednak znaczenie, że te „dość błahe” treści składające się na doświadczenie więźnia, stanowią relację z wejścia w przestrzeń Zagłady, a tym samym błahymi być przestają. Bardziej skomplikowany wydaje się w odbiorze wiersz leśnik Trott zu Solz, ur. 1918 zm. 2009:

czy mogę pana najuprzejmiej prosić o skorygowanie uwagi mnie dotyczącej
w Jahre der Okkupation str. 256
ja jeszcze żyję
wynika to także z tego że po wojnie w 1945 dwa razy pana odwiedziłem
i także tym kimś byłem
a nie mój brat
stracony 26 sierpnia 1944 w Plötzensee

Czytelnik zmuszony jest tutaj do podjęcia dość skomplikowanego śledztwa, które rozpocząć winien od ustalenia o jakich to braci rodu Trott zu Solz może chodzić. Ustalić należy też adresata tego listu, którym jest jeden z ekspresjonistów niemieckich, autor świetnych powieści, a zarazem piewca żołnierskiego etosu – Ernst Jünger, do którego książki Jahre der Okkupation zgłasza poprawkę leśnik imieniem Heinrich, a którego pisarz zapewne pomylił z jego bratem Adamem, rzeczywiście straconym za udział w planowanym przez krąg z Krzyżowej nieudanym zamachu na Hitlera (nawiasem mówiąc antynazistowska konspiracja Adama warta jest osobnej uwagi, a dodatkowego „smaczku” całej tej sprawie dodaje fakt, że – nie zdając sobie z tego sprawy – Heinrich zdezerterował z wojska w dniu, w którym stracono jego brata). Dopiero w związku z tym utworem nabiera dodatkowego znaczenia wiersz Ernst Jünger, ur. 1895 zm. 1998:

wojna zawiodła mnie
nowoczesna wojna
nie spełniła moich oczekiwań
nie dorosła do swego literackiego modelu
(na przykład nie było na niej koni)

Można ten wiersz odczytywać jako ironiczny komentarz do twórczości niemieckiego prozaika, można wszakże w przytoczeniu mniemań pisarza o wojnie – obecnych choćby w głośnej i dwukrotnie na polski przełożonej powieści W stalowych burzach – i jej nowoczesnej deformacji odnaleźć głębszą refleksję dotyczącą charakteru przemian cywilizacyjnych, które sprawiają, że i życie współczesne „nie dorasta do swego literackiego modelu” utrwalonego w tradycyjnym piśmiennictwie, a obecnie zarzuconego.

Poezja, ze swej natury wieloznaczna, powinna być czytana tak, by nie redukować ewokowanych przez nią treści, a tak właśnie zdaje się Tomczok odczytywać wiersze Kwiatkowskiego, sprowadzając je do relacji o Zagładzie i poszukując ich dokumentacyjnej wierności. Rzecz w tym, iż Kwiatkowski nie pisze o Zagładzie, lecz o świecie w Zagładzie, w jej cieniu – w świecie więc, którego Zagłada jest niezbywalnym i nieredukowalnym punktem odniesienia. Ten wątek powraca w kolejnych tomach – Radości (2013), Spalanie (2015) oraz Sową (2017). Owe „strzępki”, „ścinki” czy kryptocytaty mówiące o sprawach „dość błahych” składają się na relację o żywej współczesności, dla której pamięć Zagłady nie da się sprowadzić do zwykłej, szkolnej lekcji historii. I jeśli Ewa Lipska w swym debiutanckim tomie pisała w wierszu My, mówiąc o własnej generacji:

Oddano narodzeniem naszym cześć – zabitym.
A pamięć przestrzeloną dźwigamy
już my.

– to dla urodzonego w 1984 roku poety kultywowanie owej „przestrzelonej pamięci” staje się problemem szczególnie skomplikowanym, dla którego kwestia kreacji języka zdolnego do sprostania temu zadaniu jest sprawą fundamentalną. Impulsem kreacyjnym wydaje się w wypadku wierszy tworzących tom Karl-Heinz M. maksymalne oczyszczenie narracji z patosu i emocjonalności, a jednocześnie wskazówką konstrukcyjną – obok samej kompozycji zbioru – staje się tu minimalizm oraz dążenie do skupienia uwagi na samym tekście tak, by jego „wykonanie” w akcie lektury skłaniało do medytacyjnego namysłu. Kwiatkowski osiąga ten efekt przez sięgnięcie – i jej odnowienie – po średniowieczną jeszcze formę ronda. Wedle tej „recepty” zbudowana jest przeważająca część utworów, wśród których szczególną uwagę zwraca wiersz zbierać:

naczelnym obowiązkiem nauki będzie wskrzeszanie swoich ojców
aby móc ich ponownie zabić
i ponownie wskrzesić
i tak w kółko
aż nie będzie co zbierać

Powrót w ostatnim słowie wiersza do słowa stanowiącego jego tytuł „zmusza” do powtórnej, a właściwie nie kończącej się jego lektury. Mamy tu do czynienia z klasycznym kołem hermeneutycznym, a zatem z koniecznością ciągle na nowo ponawianego wysiłku rozpoznawania detali. W tym wypadku w centrum tego procesu znajduje się postulat wskrzeszania i zabijania ojców. W jakiej mierze mamy tu do czynienia z nawiązaniem do Króla Edypa Sofoklesa czy jego freudowskiej interpretacji może, ale nie musi mieć znaczenia. Zabójstwo ojca natomiast można potraktować jako akt wyzwolenia z tradycji, jego zaś wskrzeszenie jako ponowne do niej nawiązanie. Wyzwolenie się z tej wyroczni losu nie jest możliwe, zaś sam bieg spraw musi prędzej czy później doprowadzić do samounicestwienia: „aż nie będzie co zbierać”. Ta oswojona i spowszedniała, a tym samym w jakiejś mierze pozbawiona grozy apokalipsa rozgrywa się na naszych oczach. Jak w Piosence o końcu świata Czesława Miłosza:

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.”

FacebookTwitter