Skip to content

Recenzja Radości – Filip Łobodziński

„Czasem nie wystarcza już łakoć, poklepanie po plecach, dodatkowa porcja czy premia. Wtedy nic nie przebije słodyczy cieknącej krwi, dziwnej rozkoszy rozpaczy, mistycznego uniesienia, jakie wywołuje zgroza. Są takie bóle, których się boisz, ale z niepojętą lubością otwierasz się na nie.

Tak widzę obecną w wierszach Grzegorza Kwiatkowskiego postać, która te wiersze pisze. Czyli kogo? Składające się na tę przejmującą opowieść wiersze-migawki-epitafia mają przecież różnych narratorów, różnych bohaterów lirycznych. Ale wszystkie jednoczą się w osobie poety, który w Kwiatkowskim mieszka na prawach współgospodarza – obok Kwiatkowskiego-homo physiologicus, Kwiatkowskiego-krewnego, Kwiatkowskiego-muzyka, Kwiatkowskiego-kompana itd. Kwiatkowski-poeta kosztuje bólu jak życiodajnego eliksiru.

Różne głosy jego bohaterów – już to cyniczne, już to elegancko okrutne, już to wreszcie modlitewne – harmonizują doskonale w chórze, śpiewającym małą elegię (Eine Kleine Todesmusik).

Jak mówią głosy w wierszu sklepy, „nie jesteśmy ani dobrzy ani źli”. Okrucieństwo, które jest soundtrackiem Radości, nie ma wszak źródeł w kalkulacjach etycznych, w rozważaniu na szali dobra i zła ofiar. Bierze się z innych czeluści natury ludzkiej, z podszytej strachem bądź głębokim poczuciem krzywdy nienawiści. Bo takie przestarzałe konstrukty, jak dobro i zło, nie wystarczają, nie są już potrzebne jako pretekst, by krzywdzić.

Poeta w Kwiatkowskim buduje tę opowieść lapidarnymi anegdotami, strzępkami, pointylistycznymi fotografiami. Nie epatuje, nie zalewa słowotokiem – wybiera bolesną ironię. Nie wyśpiewuje oratoriów – nuci śmierć. Zarazem pieczołowicie, choć bez pięknoduchostwa, dba o piękno formy. Wiersze w Radościach nie są ani o jotę za długie lub za krótkie.

Zapewne długa jest lista żyrantów, którym Kwiatkowski zawdzięcza swój wyjątkowy głos. On sam wspominał o E. L. Mastersie. Można dorzucać nawet Tadeusza Borowskiego czy Cypriana Norwida. Ale nie o to chodzi, by zdemaskować „wszystkie pokolenia Izraela”. Chwała Kwiatkowskiemu, że można go nazwać ich spadkobiercą.

Gdyby Theodor W. Adorno mógł przeczytać Radości, zawahałby się, zanim postawiłby zdanie: „Napisanie wiersza po Oświęcimiu jest barbarzyństwem”. Protest filozofa przeciwko literaturze estetyzującej zło i kupczącej moralnością – tu okazuje się nie na miejscu.

A czytelnik we mnie co jakiś czas z ochotą siada i rozkoszuje się bólem. Powracam do Radości.”

Filip Łobodziński, Zeszyty Poetyckie

FacebookTwitter