Skip to content

Recenzja Ohne Orchester – Literatur und Kritik

Als der polnische Dichter Grzegorz Kwiatkowski noch ein Kind ist, macht sein Großvater mit ihm einen Ausflug. Es ist kein Ausflug, an dessen Ende beide freudig an einem Eis schlecken, einen Drachen steigen lassen oder mit erwärmten Herzen ein Zirkuszelt wieder verlassen. Es ist ein Ausflug in die Vergangenheit, an dessen Ende für Grzegorz Kwiatkowski sich die Frage, warum Menschen einander hassen und umbringen, wie ein Ungeheuer über das Himmelszelt spannt.

Gemeinsam mit seinem Enkel kehrte der Großvater an einen Ort des Hasses und des Bösen zurück – in das Konzentrationslager Stutthof, 34 Kilometer östlich von Danzig. Mitte Januar 1945 wurde hier mit 25 000 – im Stammlager und in Arbeitslagern – die Höchstzahl an Häftlingen dokumentiert. In der Gaskammer töteten die Nationalsozialisten mit dem Einsatz von Zyklon B bis zu 150 Personen zugleich. Die Disziplin des Grauens.
Einer der Häftlinge war Józef Kwiatkowski, der Großvater. Er und seine Schwester überlebten diese Disziplin, und er erinnerte sich später an die »Toten, die er aus den Latrinen getragen hat«. Heute ist es Grzegorz Kwiatkowski, der unter anderem im Gedichtband Ohne Orchester die Erinnerungen des Großvaters festhält. Auch jene von anderen Opfern, Mitläufern und Tätern erzählt er für die Nachwelt und bewahrt sie vor dem Vergessen – und dem privaten sowie institutionellen Verdrängen. Denn er macht klar: selbst das Grauen fort, indem es für nicht-existent erklärt wird und somit eine Bedeutung verliert. Wenn dann jemand wieder behauptet, sie hätten nichts gewusst, wird durch die Lektüre seiner Gedichte klar, wie sehr das Gegenteil verankert ist. Mit dem Zeitzeugen, der heute, rund 80 Jahre nach dem Holocaust, diese Welt verlässt, übergibt er seine Stimme, die erzählen kann, wie unfassbar individuell das Grauen war. »[E]in Jude war so erschöpft, dass er sich hinsetzte … ich hörte einen der Männer sagen: ›Diesen Juden sah ich schon aus dem Fenster unseres Hauses.‹«
Dies ist keine Beschreibung des Hasses im Menschen – und diese haben die wenigsten in der kollektiven Verantwortung für sich beansprucht – die Überlegenheit des Systems bedeutete für die Menschheit den Kampf um die Menschlichkeit weiter.

Kwiatkowskis Lyrikband Ohne Orchester, aus dem Polnischen übersetzt von Peter Oliver Loew, trägt bei zum Kampf für die Menschlichkeit und versammelt eine Vielzahl von Zeitzeug:innenaussagen, die über Ereignisse berichten, die sich während des Zweiten Weltkrieges in und rund um die Vernichtungsanlage Stutthof zugetragen haben. Es sind lakonische in ihrer Drastik schockierende, zutiefst verstörende Kommentare, die das Unaussprechliche über die begangenen Verbrechen dem Vergessen entreißen.

Menschen, die abgeschlachtet wurden wie Hasen, geschüttet aus Säcken wie Kartoffeln, ihre zerbrochenen Knochen wie »Schlacke« auf Wege, und wir Jungs / wie sollten wir da laufen / das ist kein Sand / das ist keine Erde / das sind Menschen. Das sind Gedichte, die die literarische Form des Gedichts um eine historisch reale Dimension erweitern – mittels der Oral History, die mündliche Erzählung von Zeitzeug:innen zum Forschungsgegenstand macht. Es handelt sich um Literarisierungen, die zugleich keine ist, denn hier wird nicht verklärt und vermieden, sondern der Realität in ihrer radikalsten Form. Eine Realität, in der Verzerrungen und Umdeutungen durch das Grauen selbst zu einem Groteske werden. Da kann ein jüdischer Junge nur noch rufen: »Ich bin kein Jude / ich bin nur mit dem getrieben worden!«, während ein deutscher Polizist sagt: »Ich war Wachmann in Stutthof / zwei Jahre. Diese Dorfbehörde musste mit den eigenen Nachbarn abgerechnet werden«, oder: »Ich hatte schon immer Herzblut / ich war neugierig«, sagt Morgen Herr Brumberg / und: »Ich mochte Frau Bubnik / und wir haben uns auf dem Friedhof geküsst.«
Solche und weitere Sätze, in denen Beschwichtigungs gesten von häs slicher Gestalt das große Töten entweder relativieren, verharmlosen oder gar vermenschlichen: »Menschen töten / das Töten von Tieren in Menschengestalt / das heißt psychisch Kranke«, sagt »ALBERT WIDMANN«. Außerdem liefert er gleich auch eine Lösung, zum Beispiel ein »WACHTMEISTER BOREK«, »der nach der Judenaktion eine Grube warf: ›weil ich es nicht ertrage‹, sie trötet, sie selbst haben erschossen oder verscharrt.«

Kwiatkowski, der die Interviews mit überlebenden Opfern, Tätern und Mitläufern, Polen und Deutschen, zusammen mit seinem Großvater – auch als seinem ersten Offensivzeugen – führte, benennt das Grauen mit einer beispiellosen Präzision. Er benennt nicht, um anzuklagen oder Schuld zu verteilen. Es geht nicht um eine Disziplin der Schuld. Diese lässt sich nicht quantifizieren – abgesehen von einem Opfer.
Dokumente aus Archiven folgen, denn er erinnert mit seinem Band der Wahrheit. Er erinnert an ein Gedichtband Unmenschliches des Krieges von Ruth Klüger (1996), der im Gegensatz zum Kwiatkowski-Projekt aber der Zweckerzählweise mehrerer Wehrmachtsberichte verhaftet bleibt.
Disziplin wird bei Kwiatkowski jedoch genannt – so ist oft die Rede wie sehr sie diszipliniert / [D]iese Leute waren nicht diszipliniert / sie haben getötet / und das freiwillig.

Um mit den Worten des österreichischen Schriftstellers Thomas Bernhard zu schließen: Wenn die Mehrheit der Bevölkerung über etwas nicht redet, dann reden die Dichter darüber.
Dass Grzegorz Kwiatkowski dies auf so eindringliche Weise auszuzumessen vermag, trägt dazu bei.

VON EVELYN BUBICH

TŁUMACZENIE POLSKIE

Kiedy polski poeta Grzegorz Kwiatkowski był jeszcze dzieckiem, jego dziadek zabrał go na wycieczkę. To jednak nie była zwykła wyprawa, której finałem jest radość przy lodach, puszczanie latawców czy powrót z cyrku z rozgrzanym sercem. To była wyprawa w przeszłość — taka, po której Grzegorz Kwiatkowski zadawał sobie pytanie, dlaczego ludzie się nienawidzą i zabijają. Pytanie to zawisło nad nim niczym potwór nad sklepieniem nieba.

Razem z wnukiem dziadek powrócił do miejsca nienawiści i zła — do obozu koncentracyjnego Stutthof, 34 kilometry na wschód od Gdańska. W styczniu 1945 roku przebywało tam łącznie 25 tysięcy więźniów — w obozie głównym i jego filiach. W komorach gazowych naziści mordowali nawet do 150 osób jednocześnie, używając cyklonu B. Dyscyplina grozy.

Jednym z więźniów był Józef Kwiatkowski, dziadek. On i jego siostra przeżyli tę dyscyplinę i później wspominał: „Zmarłych wynosiło się z latryn”. Dziś to Grzegorz Kwiatkowski, między innymi w tomie Bez orkiestry, upamiętnia wspomnienia dziadka. Opowiada też o innych ofiarach, świadkach i sprawcach — dla przyszłych pokoleń, by pamięć nie została zatarta — zarówno w sferze prywatnej, jak i instytucjonalnej. Pokazuje, że horror trwa dalej, gdy zostaje wymazany i uznany za nieistniejący. Wtedy traci sens i znaczenie. Gdy ktoś twierdzi, że nic nie wiedzieli, lektura jego wierszy ujawnia coś przeciwnego. Dzięki relacjom świadków, których dziś już niemal nie ma, przekazuje ich głosy. To one mogą opowiedzieć o tym, jak niewyobrażalnie osobisty był ten horror. „[J]eden Żyd był tak wycieńczony, że usiadł… słyszałem, jak ktoś mówi: »Tego Żyda już widziałem przez nasze okno.«”

To nie opisy nienawiści jako cechy człowieka — bo niewielu taką nienawiść do siebie przyznaje. To raczej świadectwo wyższości systemu nad człowiekiem — i tego, że walka o człowieczeństwo trwa nadal.

Tom Bez orkiestry Grzegorza Kwiatkowskiego, przetłumaczony z polskiego przez Petera Olivera Loewa, wnosi ważny głos w walce o człowieczeństwo. Zawiera szereg relacji świadków, opisujących wydarzenia z czasów II wojny światowej, wokół obozu zagłady Stutthof. To krótkie, lakoniczne wiersze, które przez swą dosadność szokują, wstrząsają. Stanowią komentarze do niewypowiedzianych zbrodni, ratując je od zapomnienia.

Ludzie, którzy zostali zarżnięci jak zające, wrzucani do worków jak ziemniaki, ich połamane kości jak „żużel” wysypywano na drogi, a my — chłopcy / jak mieliśmy po tym chodzić / to nie piasek / to nie ziemia / to ludzie. To wiersze, które poszerzają literacką formę o wymiar historyczny — poprzez oral history, czyli badania oparte na relacjach świadków. Mamy tu do czynienia z literackimi przetworzeniami, które jednak nie są fikcją — lecz próbą przedstawienia rzeczywistości w jej najbardziej brutalnej formie. Rzeczywistości, w której groteska rodzi się z samego horroru. Żydowski chłopiec krzyczy: „Nie jestem Żydem / tylko zostałem z nimi zapędzony”, podczas gdy niemiecki policjant mówi: „Byłem strażnikiem w Stutthofie / dwa lata. Ta wiejska władza musiała się rozliczyć z sąsiadami”, albo: „Zawsze miałem serce / byłem ciekawski”, mówi pan Brumberg, i: „Lubiłem panią Bubnik / całowaliśmy się na cmentarzu”.

Takie i inne wypowiedzi, pełne prób umniejszenia odpowiedzialności i odczłowieczania ofiar — „Ludzie zabijający / zabijanie zwierząt w ludzkiej postaci / to znaczy chorych psychicznie”, mówi „ALBERT WIDMANN”. A inny dodaje: „WACHMISTRZ BOREK” — „wrzuciłem ich do grobu, bo nie mogłem tego znieść”, jakby nie sam ich zastrzelił czy zakopał.

Kwiatkowski, który przeprowadził wywiady z ocalałymi ofiarami, sprawcami, Polakami i Niemcami — z pomocą swojego dziadka, pierwszego świadka — opisuje horror z bezprecedensową precyzją. Nie po to, by oskarżać lub rozdzielać winę. Nie chodzi o dyscyplinę winy. Tej nie da się zmierzyć — poza jednym: ofiarą.

Następnie przychodzą dokumenty z archiwów, bo jego tom to także przypomnienie prawdy. To echo tomu Ruth Klüger Nieludzkie oblicze wojny z 1996 roku, który — w przeciwieństwie do projektu Kwiatkowskiego — pozostaje jednak przy analizie dokumentów Wehrmachtu.
Dyscyplina u Kwiatkowskiego jednak pada często — mówi się, jak bardzo „byli zdyscyplinowani” / „[Ci] ludzie nie byli zdyscyplinowani / zabijali / i to dobrowolnie.”

Jak powiedział austriacki pisarz Thomas Bernhard:
Gdy większość społeczeństwa o czymś nie mówi, mówią o tym poeci.
To, że Grzegorz Kwiatkowski potrafi o tym mówić w sposób tak poruszający, ma ogromne znaczenie.

EVELYN BUBICH

FacebookTwitter