“Eine Kleine Todesmusik to drugi, po wydanej rok wcześniej Przeprawie, zbiór wierszy Grzegorza Kwiatkowskiego. Tomik nierówny, ale intrygujący narracyjną werwą, teatralnością przedstawionego w nim świata i bezpośrednią, szorstką dykcją wierszy. Czuje się, że Kwiatkowskiego interesują przede wszystkim ludzie i ich historie, a nie czysta estetyczna gra, pogoń języka za sobą samym. To cenne. W Eine Kleine… trafiają się teksty bardziej i mniej udane, jednak nie można im odmówić jednego: nigdy nie są nudne.
Kwiatkowski zapełnia swoje wiersze mnóstwem postaci i surrealistycznych anegdot. Co rusz zmienia rekwizyty i dekoracje. Jego bohaterowie noszą wyraziste kostiumy, które definiują ich tożsamość: prowincjonalny fryzjer, kurwa, duchowny, pensjonariusz domu starców, urzędnik państwowy, homofob… Galeria tych barwnych typów, nierzadko społecznie napiętnowanych, i skrótowy sposób kreślenia ich sylwetek przywodzą na myśl soczyste obrazy niemieckich ekspresjonistów. Niekiedy aż zanadto przy czytaniu tego tomu miałam chwilami wrażenie, że autor zbyt często posługuje się konwencją (choćby była to szlachetna konwencja rozmaitych dwudziestowiecznych awangard), a za mało polega na własnej obserwacji. Ale może po prostu potrzeba czasu na to, by imaginarium zapożyczone z tekstów kultury, zamiast być głównym tworzywem wierszy, stało się dla nich odskocznią, jednym z wielu punktów odniesienia.
Każdy z liryków w Eine Kleine Todesmusik tworzy osobną scenkę – lub sekwencję scen – wydobywaną z ciemności ostrym światłem. Światło to gaśnie równie nagle, jak się zapaliło, czasami wpuszczając nas tylko na moment do czyjegoś świata {chłopczyk), innym znów razem pozwalając nam śledzić bardziej rozbudowane historie (piano forte, Marcel i Bruno, Jeruzalem). Bywa, że to, co widzimy, jest zbyt migawkowe i fragmentaryczne, by można się tym przejąć (na wzgórzu //), lecz potrafi też Kwiatkowski w niewielu słowach wykreować tajemniczy obraz o dużej lirycznej sile (autor, Uve, wieża). Lub, jak w duchownym. lekko i dowcipnie opowiedzieć o erotycznej tęsknocie.
Niezależnie od tego, czy poeta mówi w pierwszej, czy w trzeciej osobie, wszyscy jego bohaterowie to maski i trudno byłoby wśród nich wskazać postać, która byłaby alter ego autora. Raczej próbuje się tutaj różnych ról i konfiguracji, do żadnej się zbytnio nie przywiązując. Dzięki temu może Kwiatkowski pokazać całe spektrum prowokacyjnych obyczajowo zachowań i etycznie dwuznacznych postaw, ujmując je w bezpieczny cudzysłów. Ta prowokacja i dwuznaczność mają w Eine Kleine… dwojaki charakter. Najbardziej przekonują mnie wtedy, gdy nie sprowadzają się do turpistycznego języka, tylko – przyczajone pod powierzchnią chłodnych, sprawozdawczych słów – wynikają z nakreślonej w tekście sytuacji psychologicznej. Tak dzieje się w ironicznym, lapidarnym morzu, gdzie narrator, młody pracownik hospicjum, w okrutny sposób odmawia chorym wolności, którą sam się cieszy: „pod ścianą mężczyźni w piżamach /jeden z nich jest odważny i mówi: / zabierz nas nad morze chłopcze / chcemy zobaczyć je jeszcze raz // (…) wołam siostrą oddziałową / i mówią jej o próbie ucieczki // razem intonujemy modlitwą / do zwycięzcy śmierci i szatana // dzień dobiega końca / żegnam się z pacjentami /gaszą im światło / i jadą nad morze”. Innym utworem, w którym sucha, pozbawiona ozdobników fraza skutecznie podbija efekt dramatyzmu, jest Lui – krótka opowieść o właścicielu fabryki i jego zbuntowanym synu, którzy noszą to samo imię, sugerujące, że być może są jedną osobą. To najlepszy z zawartych w książce wierszy podejmujących wątki społeczne – prosty, dobitny, a zarazem niejednoznaczny. Trzeba zresztą powiedzieć, że „społeczny pazur” widoczny w wielu tekstach Kwiatkowskiego, jest zaletą rzadko spotykaną w młodej polskiej poezji.
Gorzej, kiedy prowokacja nic łączy się z refleksją i wydaje się celem samym w sobie, co kojarzy się z praktyką dziewiętnastowiecznych dekadentów, którzy pragnęli „epatować mieszczucha”. To między innymi przypadek wiersza siły, monologu zazdrosnego geja, w którym padają słowa: „ twojemu kochankowi zafundowałbym pobyt / w sercu koncentracyjnego obozu “. Taka fraza może by się broniła, gdyby utwór nie kończył się pretensjonalną konstatacją: „jeśli was kiedyś zamordują /zrobią to z miłości / która jest większa/ niż śmierć “. Pojawia się tu również zasadnicza wątpliwość – motywy związane z Zagładą, z hitleryzmem, są już tak przemaglowane przez współczesną kulturę, że trzeba mieć naprawdę dobre powody, by po nie sięgać, a Kwiatkowski robi to często. Na razie, w moim odczuciu, są to próby niedojrzałe – przykładem wiersz takt, w którym wnuk odwiedza z dziadkiem, „absolwentem” obozu koncentracyjnego, dawne miejsce kaźni i przed krematoryjnym piecem wykonuje gest nazistowskiego pozdrowienia. Dlaczego? Czy mamy do czynienia z wątpliwym szczeniackim żartem, „nietaktem” zbuntowanego nastolatka? Czy, jak sugeruje poeta, z nihilizmem? Jeśli to drugie trzeba by o tym coś więcej i głębiej. I nie chodzi w żadnym razie o wyjaśnianie kontrowersyjnych działań bohaterów, ale o tworzenie na tyle sugestywnych sytuacji lirycznych, żeby czytelnik sam chciał je na własny użytek rozszyfrować.
Myślę jednak, że na to „więcej i głębiej” w wykonaniu Grzegorza Kwiatkowskiego warto czekać. Ciekawy poeta o żywej, lubiącej ryzyko wyobraźni.”
Krystyna Dąbrowska, Nowe Książki