„W Eine Kleine Todesmusik Grzegorz Kwiatkowski realizuje projekt poetycki rozpoczęty już w poprzednim, debiutanckim, tomiku (Przeprawa, 2008). Poezja ta podejmuje wciąż te same motywy przewodnie, stawia wciąż te same – podstawowe i esencjonalne, dodajmy – pytania, skupiając się na przemijaniu i jego (bez)sensie, oscylując między problematyką miłości i nienawiści („Niemcy mają na ten stan / słowo hassliebe” [język]), krążąc wokół makabry istnienia, przyglądając się patologiom, zdecydowanym tonem wypowiada światu posłuszeństwo i po raz kolejny zadaje mu wiele niewygodnych pytań, za nic mając wszelką polityczną poprawność.
Wiersze Kwiatkowskiego nie starają się dać poczucia stabilności, więcej – burzą to fałszywe poczucie, wykształcone przez cywilizację. Nie godzą się na sztucznie tworzone sensy życia, na samooszukiwanie będące pewnym wynikiem podążenia za jakąkolwiek ideologią. Carlo Michelstaedter, włoski filozof, który stał się również jednym z bohaterów Innego morza Claudio Magrisa, wyróżniał dwa typy życia: perswazję – czyli życie prawdziwe, skupione na chwili teraźniejszej, polegające na silnej akceptacji istnienia, oraz retorykę – życie sztuczne, polegające na samookłamywaniu się, nadawaniu istnieniu sztucznych sensów wypracowanych przez cywilizację, i koncentracja na przyszłości. Taki klucz zastosowany przy odczytaniu poezji Kwiatkowskiego prowadzi do wniosków dosyć oczywistych i zdecydowanie przechyla szalę na rzecz perswazji. Istotnie poeta wypowiada wojnę wszystkiemu, poza prawdziwym życiem („za mało świeżego powietrza / za dużo lektur / za dużo gadaniny / za mało czułości / za mało konfrontacji z miastem” [rzeka]), idzie jednak o krok dalej, gdyż życie prawdziwe, wieczne trwanie chwili („w nasze żyły wstrzyknąłem / mieszaninę ziemi śliny i leśnych ziół // będziemy żyć wiecznie” [wiecznie]) jest potworne i makabryczne, i niemal tożsame ze śmiercią, oscyluje na granicy bytu i niebytu, przy czym w obu tych stanach trudno znaleźć jakiś głębszy sens. Choć wiersze te rozpiera energia, czują „w sobie dużą moc” (dentysta), to jest to raczej energia destrukcyjna, nieakceptująca tej silnie przeżywanej rzeczywistości.
Istotnie, teksty z Eine Kleine nie godzą się na proste rozwiązania, ani nie łudzą możliwością szczęśliwego zakończenia. Brak w nich automatyzmu myślenia, nie akceptują autorytetów, podważają zastane reguły i dobre rady, m.in. w polemiczny sposób nawiązując do twórczości Herberta w wierszu Pan Cogito i litera Pisma i zestawiając pozornie heroiczne zasady moralne z życiem i realnym ich przełożeniem na istnienie innych jednostek:
jest wojna i do Pana Cogito przychodzą Niemcy
i pytają go czy ukrywa w piwnicy Żydów
a pan Cogito ponieważ ceni prawdę
a jego orężem nigdy nie jest kłamstwo
mówi:
w mojej piwnicy przechowuję piętnastu Żydów
w tym sześcioro dzieci dwóch mężczyzn
i siedem kobiet
ze ściany spada płat tynku
na korytarzu przepala się żarówka
a czarny kot
miłośnie zawodzi
i ociera się o nogawkę
(…)
a mowa wasza
niech będzie prosta
tak tak
nie nie
Poezja ta stroni od czarno-białych wyborów, od poszukiwań jakiejś ostatecznej i przejrzystej „prawdy” organizującej świat, jako że istnienie takiej prawdy już na samym początku podała w wątpliwość. Destabilizuje, wytrąca, niepokoi i nie zgadza się. Destabilizację, poczucie braku stabilnego punktu oparcia, podkreśla niemal filmowe kadrowanie, na które warto – na przykładzie tego samego wiersza – zwrócić uwagę; punktowość opisu, klatka po klatce, niepokojące rzuty okiem. Choć postulowana i podkreślana jest muzyczność poezji Kwiatkowskiego, trudno oprzeć się wrażeniu, że głównym atutem tych wierszy jest inny żywioł – ich plastyczność, malarskość, brawurowe operowanie obrazem. Poeta umiejętnie buduje wizualne napięcie, tworzy sugestywne liryczne obrazy, z wyczuciem kadruje sceny. Suche, acz mocne i ostre konkretem obrazowanie ociera się czasem o scenariusz filmowy lub teatralny, innym razem wyraźnie ciąży ku prozie – wraz z rozwojem artystycznym Kwiatkowskiego coraz bardziej ku niej. Na obecnym etapie jednak wszystkie te potencjalnie rozwojowe tendencje współgrają ze sobą i pozostają wymieszane.
Wymieszane są także tonacje i wymieszanie zdaje się podstawowym założeniem artystycznym tego tomu. Już samym tytułem Eine Kleine Todesmusik zapowiada dysonans, zderzenie różnych tonacji i brak konsolacyjnej harmonii. Wymieszanie Eine kleine Nachtmusik Mozarta z Todesmusik Schuberta jest już samo w sobie jakimś cichym diabolicznym chichotem. To wiersze karnawałowe, o falującej tonacji, unoszącej się raz w górę, raz opadającej gwałtownie w dół. Poezja wybija rytm do taktu jakiejś makabrycznej melodii, akompaniuje swoistemu danse macabre, gdzie rozpacz miesza się ze śmiechem, wysokie z niskim, obóz koncentracyjny z Charliem Chaplinem (takt), a brak jakichkolwiek ograniczeń czy tematów tabu zawsze pozwala na zabawę na śmiech. Iście mroczna to zabawa i pełna gorzkiego uśmiechu i ironii. Jak trafnie ujął to Tadeusz Nyczek: „Tak śmieje się śmierć fundująca nam w co cięższych chwilach właśnie Małą Nocną Muzykę”.
Makabryczna zabawa to charakterystyczne zajęcie dziecka, dziecka-artysty, którego nadal w tym tomie pełno. Artysta skonfrontowany z dzieckiem, do dziecka podobny, staje (choć już z mniejszą gorliwością) przed problematyką dziedziczenia, nieuchronnej genetyczności, spuścizny, przekazywanej z pełną nieubłagalnością, choć czasem stającej się obiektem buntu, również jednak jest kwestią dziedzictwa („jego ojciec w młodości również marzył aby śpiewać” [Lui]). Dogłębne poczucie przygodności istnienia, rzucenie w los („ale przyszło mu być właścicielem fabryki Lui” [Lui]), którym się nie steruje, na który w znacznym stopniu nie ma się wpływu, prowadzi do konkluzji nihilistycznych (takt). W świecie pozbawionym sensu nic już raz straconego sensu przywrócić nie może.
W świecie wymieszanym i niestabilnym płynne stają się również kategorie dotyczące podmiotu. Niedookreślenie i płynność żywiołów żeńskiego i męskiego. Diter i Uve. Wynika z tego problem istnienia pojedynczo i podwójnie, wynikają także lustra („a w każdym inna ale ta sama osoba” [Diter Litwann, ur. 1964, zm. 2003]), silnie zaznaczające swoją obecność w debiutanckim tomie, a pojawiające się gdzieniegdzie również tutaj. Część pierwsza tomu, Diter, zdaje się mieć męską perspektywę widzenia, część druga, Uve – skupiająca się na problematyce kobiety, jej poniżania i uwikłania w krępującą rolę seksualno-społeczną – perspektywę żeńską. Jednak tak jednoznaczna klasyfikacja w przypadku podmiotu wierszy Kwiatkowskiego nie jest możliwa, podmiot wciela się tu w rozmaite role, obiera różnorakie punkty widzenia, obserwuje świat zewsząd, podkreślając w ten sposób jego złożoność i brak możliwości jednolitych kategoryzacji, a dzięki wszechobecnej ironii uzyskuje efekt jedynie pozornej empatii wobec swoich bohaterów. Istotnie, wiersze te są zimne i drastycznie zdają tylko sprawę, nie współczują, nie rozczulają się. Ich podmiotem mógłby być każdy, podobnie kwestia odbioru zależy jedynie od stopnia wrażliwości i otwarcia na ich specyficzną atmosferę, „każdemu ta poezja – aż niemożliwa i szaleńcza – może ujawnić swoją siłę i prawdę”, jak napisał o niej Henryk Bereza. Płynność tej poezji, brak stanowczego zakotwiczenia, który w niej się zaznacza, łączy i dzieli, uśmierca i daje życie wieczne, zapala słońca i przynosi cień, a wszystko to przy akompaniamencie szyderczego śmiechu, bez nadziei i bez uniesień. Chciałoby się zapytać, „gdzie są wszystkie rajskie ptaki?” – „był jeden bardzo rajski / i ta rajskość go zabiła” [ptaki].
Poezja ta nie wychwala żadnych doktryn, nie wskazuje żadnych łagodnych i jedynie słusznych nisz, w których można by znaleźć schronienie. Swoje ostrze kieruje także ku samej sobie, ku tworzywie, z którego sama jest ulepiona, a więc ku literaturze – bo na niej właśnie skupia się trzecia, najkrótsza, ale jednocześnie najbardziej esencjonalna, część tomu, Centrala. Literatura postrzegana jest jako światło zastępcze, odbite światło przysłaniające prawdziwą rzeczywistość, prawdziwe życie. Pisanie „o Miłoszu Pollocku Rimbaudzie i Kafce” to jedynie dowód, „że autor odwiedzał solarium literackie”. Jednocześnie potencjalne antidotum na ten stan, a więc potencjalny „właściwy” zestaw tematów, potraktowane jest z równą dozą ironii, jawi się jako wyświechtany i nic nieznaczący slogan:
to oczywiste
że należałoby pisać o kamieniu drzewie
kształcie domu albo twarzy matki
I istotnie, mimo to przecież w tomie Kwiatkowskiego pobrzmiewa niezliczona ilość innych głosów, uruchamianych na zasadzie dyskusji, przywołań, nawiązań językowych czy stylistycznych. Od wspomnianego Herberta, poprzez Villona do Biblii.
Czwarta i ostatnia część tomu, Ulga, pozostaje w zgodzie z resztą zamieszczonych tu wierszy i, jak można się spodziewać, jest jak najdalsza od przynoszenia ulgi. Część ta podejmuje ryzyko zanurzenia się w prawdziwym życiu, idzie na spacer, na spacer po papierosy „do kiosku / oddalonego o pięć kilometrów” (rzeka), idzie pooglądać ryby – w supermarkecie, podejmuje decyzję, by „wyskoczyć z okna / i wykąpać się w rzece / którą mamy pod oknem”. Zanurzenie się w życiu jest więc skokiem w śmierć, niepohamowana chęć życia staje się pragnieniem śmierci (Opuncja).
Wiersze z Eine Kleine, powoli rozbierające świat na części, wieńczy utwór mandala, ostateczna analiza świata, jego metafizyczny rozpad:
powoli odrywają się od nas członki
ale wierzymy że ktoś połączy nas na nowo
Czy, jakże smakowite zresztą, niszczenie dokonywane w tym tomie było po to, aby powstało „nowe”, czy rozpad ma w perspektywie odbudowę? Nie dowiemy się tego na razie. To nie jest poezja prostych odpowiedzi.”
Małgorzata Pieczara, Twórczość