“Niech żyją nam, nie żyją nam”, wystawę Maćka Chodzińskiego i Maćka Salamona (z trójmiejskiej grupy “Krecha”), odpowiedź na twórczość trójmiejskiego poety Grzegorza Kwiatkowskiego, odbieram jako wydarzenie intymne. Autorzy wystawy dają w nim wyraz swojej ogromnej wrażliwości, odczuwania życia przeszywająco, jakby przez nerw usytuowany tuż pod naskórkiem. Moja odpowiedź nie może być inna, jak tylko osobista.
Na temat hardego świata liryki Grzegorza Kwiatkowskiego padło już kilka trafnych sformułowań. Pisano, że to świat, w którym sam fakt istnienia ma swoje konsekwencje w cierpieniu i że momenty ulgi są tu bardzo rzadkie; że to świat, w którym człowiek jest samotny, a jego codziennością rządzą słabości i traumy. Taki jest – w wierszach Kwiatkowskiego – świat w swojej czystej postaci, wyzuty z wszelkich złudzeń, jakimi człowiek próbuje beznadziejność istnienia niwelować i tuszować.
Chodziński i Salamon odpowiedzieli na te treści instalacją artystyczną. Zaczyna ją czarne pomieszczenie, niczym katakumba, której ciemność wylewa się na zewnątrz. Być może wypychana jest przez znajdujące się w środku ciało? Być może ów biały, neonowy twór, leżący bezwładnie w kącie (zdekonstruowany z poprzedniej realizacji artystów napis “Nie powinni się urodzić”), jest nowo narodzonym, którego żywot, od narodzin aż po moment śmierci, spowity będzie ciemnością grobu i wydawać będzie cierpkie owoce? Tak czy inaczej, ciemność rozprzestrzenia się, mimo ogrodzenia. Na zewnątrz wydobywa się ukradkiem. Wije się ponad głowami, osadza wysoko, na suficie. A potem skrapla się, nabiera ciała i opada deszczem żyletek. Kalecząc to, na co opadnie, zamyka cykl życia w klamrze cierpienia.
Czy rzeczywiście skazani jesteśmy na zło, na cierpienie od urodzin do śmierci, która z tej perspektywy wydaje się już nie taka straszna? Czy narodziny (niech żyją!) mają realnego konkurenta w śmierci (nie żyją!)? Czy lepiej byłoby się nie urodzić? Pytam i zastanawiam się, czy czegoś nie przeoczyłam, ponieważ nie dowierzam niezwykle pesymistycznej wymowie tego, co zobaczyłam. Jednak coś się we mnie buntuje.
Ale być może przekaz artystów nie jest skrajnie pesymistyczny? Być może jest tylko odważnym przyznaniem miejsca śmierci w życiu. Bo w sztuce trójki artystów nie odnajduję chaosu, niewiadomych, które byłyby świadectwem walki, szarpaniny i cierpienia. Pomiędzy neonową bielą a czernią sadzy odcieni szarości tu brak (poza wyjątkiem srebrzystego ostrza). Okrutne frazy Kwiatkowskiego biją jednoznacznością, dosadnością, aż czystością. Cierpienie nawet specjalnie nie dręczy, po prostu jest. W pracach Maćka Chodzińskiego przewija się pod wieloma postaciami forma kryształu – martwa, niewzruszona, ostra, kalecząca, ale czysta, elementarna. Na wystawie też ją odnajdziemy. Dlatego może nie o przegraną walkę życia ze śmiercią tu chodzi? Być może chodzi o przyznanie tej nieuniknionej konfrontacji realnego miejsca, o zgodę na nią, próbę oswojenia, bez przesądzania o finale? Jeżeli tak jest, ucieszyłabym się, zidentyfikowała z przesłaniem, bo to solidna podstawa wiary w wyższość życia nad śmiercią.
Olga Miłogrodzka, Dziennik Bałtycki