1.
to dlaczego my mamy być gorsze od zajęcy?
Kiedy tematem współczesnego wiersza zostaje coś tak potencjalnie w liryce patetycznego jak rozważania na temat natury zła, możemy się niepokoić. Przez całe lata dziewięćdziesiąte tłuczono nam do głowy, że wiersz to miejsce spotkania jednostki z jednostką, a cała dobra poezja to zbiór pojedynczych ludzkich losów zamkniętych w wersy. Gry i zabawy, prywatne traumy, te sfery miały znajdować swoje odzwierciedlenie w wierszach. Ileż naśmiano się w pokoleniu brulionu z tych wszystkich „Ukrain”, „słów w jidisz” i wizji poezji jako nośnika wspólnotowych treści. Pokolenie debiutujące w latach osiemdziesiątych znużone patosem poezji zaangażowanej i arkadyjskimi wizjami zajęło się sobą i tylko sobą. Mamy więc w poezji zapisy imprez, romansów, gry i zabawy zarówno środowiskowe jak i formalne i co roku to właśnie te książki szacowne grona zgłaszają do licznych nominacji. Nie ma w zasadzie poetyckiej nagrody bez nominacji dla Sendeckiego, Siwczyka, Sosnowskiego, Sommera czy Świetlickiego. Na argument, że to dobra poezja i tyle i wszelkie utyskiwania na ten stan rzeczy to głos zawiedzionych, można odpowiedzieć bardzo prosto. To trochę jakby uznać, że jedynym sportem jest koszykówka, a inne to jakieś smutne wygibasy. Wtedy nie ma się co dziwić, że do nagród nominowani są sami wysocy. Ot, tak wyszło, są najlepsi. Zasady gry zostały tak jednak skonstruowane, że „najlepszość”, cokolwiek to znaczy w poezji, przynależy poetom będącym mocno związanym z dykcją anglosaską. I kiedy już wydawało się, że poeta dał się zamknąć w „ogrodzie koncentracyjnym” i nie wychyli nosa w kierunku spraw wspólnotowych, po mniej więcej dwudziestu latach III RP okazało się, że za plecami brulionowców wyrosło nowe pokolenie. Poeci nowych mediów, poezja zaangażowana zarówno lewicowo jak i prawicowo, eksplorujący niesprawiedliwości społeczne, skłamanie oficjalnego języka, historii i dawne „oczywistości” polityczne.
2.
dziewczyny które gniły z kijem między nogami
byli częścią pejzażu
jak drzewa i cała reszta
Ciekawym przypadkiem jest tu poezja Grzegorza Kwiatkowskiego. Jego nowy tom Radości to hołd złożony Umarłym ze Spoon River Mastersa. To losy jednostkowe, ale wrzucone w dzianie się, czasy tragiczne i banalne zarazem, w historię, której nie chcemy, historię wypartą, zamiecioną pod dywan, ukrytą, żeby nie psuć nastroju przy kolacji. Zajęci konsumpcją, podtyci i senni, zapominamy, że jeszcze niedawno, może pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat temu tu, właśnie tu, w spokojnej i nudnej Unii Europejskiej, zabijano siekierą kobiety i dzieci, jedzono trupy i przerabiano ludzi na mydło. Wszystko zaś odbywało się w cieniu zabaw, seksu, jedzenia ciastek, a ludzie, traktowani gorzej niż zwierzęta, znikali w tle. Już wtedy sąsiedzi nie chcieli o nich pamiętać, o gwałconych, poniżanych i bitych, więc czego spodziewać się teraz. Wiersze Kwiatkowskiego przywracają tym wykluczonym z historii godność i umieszczają ich w świetle, nie dają o nich zapomnieć. „Inny” – Żyd, kurwa, wieśniak, dostają u trójmiejskiego autora głos i mówią do nas, to czego na pewno nie chcielibyśmy usłyszeć. Że byli, że my, że nasi dziadowie, że stodoła, że gnój, że rzeka pełna trupów, że ksiądz, że pożar, że nic nie zrobiliście, nic nie zrobiliście, a myśmy cierpieli i umarli, że nic nie zrobiliście, nic, kompletnie. Te wiersze to wyrzut sumienia, to prawda, której nie chcemy jako wspólnota, że mogliśmy.
3.
szanowny proboszczu
jak możesz im tak mówić?
nie jesteśmy ani dobrzy ani źli
proszę im powiedzieć z ambony
że nie powinno się nas zabijać
i topić w na pół wyschniętych bagnach
tylko dlatego że to my prowadzimy sklepy
Zło u Kwiatkowskiego dzieje się powierzchownie w tle, choć przecież jest głównym tematem tych smutnych Radości. Z pozoru zwyczajne życie, miałka codzienność napotyka w jego wierszach niepokojące, opływa je i wchłania, tak, że sami już czasem nie wiemy czy to przekroczenie, jest nim w rzeczy samej, czy rzeczywiście tak pozornie lekko da się pisać o potwornościach. Jednak ta lekkość jest tylko pozorna, bo trójmiejskiemu poecie udaje się oddać w swoich tekstach, to co zachodzi w życiu co dzień. Zło, przemoc, śmierć i to często śmierć gwałtowna wyglądają w świecie jego wierszy jak coś co się po prostu nam zdarza. Ludzie w nich zanurzeni nie zauważają nawet tego, że są w piekle, że je sobie sami czynią. Idą przez las i zakopują trupy saren, które umarły w męczarniach z radością z dobrze wykonanej roboty.
4.
to były nasze najpiękniejsze lata:
taczka pełna sosnowych gałązek i smugi krwi
i uczucie radości po dobrze wykonanej robocie
Ci wszyscy piekarze-esesmani, małomiasteczkowi sadyści, gwałciciele, synowie grzebiący ojców, ta cała poważne i ciężka tematyka traci cały patos, kiedy widzimy ich rumiane twarze, ich stoły z kiełbasą i piwem ich dzieci bawiące się na podwórku. Zło schodzi ze swoich piekielnych rejestrów, żeby odnaleźć się w nas, w naszej codzienności, wśród naszych sąsiadów, sympatycznych, grubawych. Niemiecki zbrodniarz to nie demon wojny, blond bestia jak chciałaby nazistowska propaganda, to piekarz, hodowca kur, sklepikarz, to nasz sąsiad wsadzony w mundur, któremu dano pełną władzę nad innym człowiekiem. To tylko figura, ale zło nie wygląda inaczej. Rzadko kiedy przybiera jakąś spektakularną formę. Ojciec gwałciciel, matka pijaczka, to nie żadna patologia, to jest w nas i tylko czeka, żeby niezauważalnie się ujawnić, najczęściej poza naszą świadomością. Nie ma nic podniosłego w umieraniu, nie ma nawet tragedii, a wszystko dzieję się w tle zwykłego, banalnego życia. I kiedy zachodzi, Kwiatkowski zapisuje to precyzyjnie w swoich wierszach.
Przemysław Witkowski, Ósmy Arkusz Odry