„Pierwszym obrazem związanym z pojęciem bytu jest mieszkanie. Autor ukazuje codzienne życie rodziny. Tu rozgrywają się jej codzienne sprawy, takie jak przygotowywanie żywności. Potocznie mówi się o domu, że jest to „nasze miejsce do życia” i taką też funkcję pełni mieszkanie w osłabić. Byt jest umiejscowiony i podtrzymywany, czemu służy dostarczanie ciału pokarmu. Co więcej, życie ma smak, powinno go mieć, dlatego konserwowane przez zamrożenie bułki nie są podawane w byle jakiej formie, tylko przygotowywane w piekarniku. Robi się to przecież po to, by nadawały się do jedzenia, ale też by ich skórka miło chrupała pod naciskiem zębów. Wokół procesu jedzenia oraz zapewniania sobie drobnych przyjemności zostaje zbudowana rodzinna wspólnota. W wierszu jest również drugie mieszkanie: to ciało matki. Nowotwór, który zagnieździł się w tkankach organizmu, przedstawiony został jak intruz: ktoś (bardziej niż coś), kto narusza domowy mir. Rak przechwytuje żywność, syci się nią, przez co staje się coraz silniejszy. Zgodny z biologią obraz (nowotwór rzeczywiście żeruje na zdrowych komórkach, przez co niszczy je, prowadząc do wycieńczenia organizmu) dzięki metaforze przejmowanego powoli przez napastnika domu nabiera dramatyzmu i doprowadza do najbardziej interesującego mnie wymiaru wiersza. Jest nim walka o życie, rozgrywająca się w wymiarze pragmatycznym, „życiowym” właśnie. Kiedy córka da matce bułkę, jedzenie napędzi przeciwnika, da mu siłę do dalszego podboju. Antynomia umocnić–osłabić ewokuje wojenne skojarzenia.
Mocniejszy, lepiej odżywiony wróg oznacza mniejsze szanse na zwycięstwo dla nas; z punktu widzenia taktyki walki dostarczanie posiłków na drugą stronę frontu jest szaleństwem. Związek matki i dziecka rozwija się jako wspólnota interesów: walczę o ciebie, bo gdy cię zabraknie (ubędzie), będzie mi się gorzej żyło, mój byt będzie niepełny. Wyrozumowanie, kalkulacja? Nie. To jedynie pozór. Myślę, że lepiej odczytać ten motyw jako figurę zespolenia dwóch osób w jednym bycie, co przenosi perspektywę wysoko ponad społeczną codzienność, w sferę rozumienia miłości jako jedności, w domenę mistyki. Kochać kogoś to nie tylko być z nim, ale i poniekąd być n i m. Przywołana formuła jest absolutnym zaprzeczeniem egoizmu czy wyobcowania. Nie można nie chcieć żyć, kiedy nasze życie należy również do innej osoby – nie można dać tej osobie umrzeć, gdyż jej życie jest także naszym.
Warto jeszcze przyjrzeć się bliżej temu, o kogo toczy się walka. Chodzi tu nie o matkę, mamę, rodzicielkę czy – nie daj Boże – „starą”, tylko o „mamusię”. To jedyne deminutiwum użyte na określenie człowieka w tomiku Kwiatkowskiego. Mamusia – samo brzmienie tego wyrazu, przyznajmy to, potrafi wywołać wzruszenie. Gdy połączymy uczucia, jakie wyzwala, z emocjami wiążącymi się ze strachem przed śmiertelnie niebezpieczną chorobą, ze wspomnieniem szczęśliwych chwil sprzed katastrofy, wreszcie z cierpliwym, rozgrywającym się na polu codziennych domowych czynności bojem o przetrwanie ukochanego człowieka, docieramy do momentu, w którym życie manifestuje się w swojej pełni. Cieszy, ale wymaga walki, jest zarazem zwyczajne, jak i zupełnie niezwykłe – pochłania wszystko, będąc pełnią, a nie próżnią. Nie ma niczego bardziej odległego od nicości niż proste uczucia będące udziałem każdego z osobna i wszystkich razem. Ich rdzeniem jest chęć życia, rozumienie istnienia jako przywileju, którego należy bronić dla siebie i innych. To punkt dojścia, w którym dalsza interpretacja (czyli oglądanie napisanych przez artystę zdań z kolejnej perspektywy i wyławianie z nich ukrytej hipotezy komunikatu) wydaje się bezcelowa. Wiersz właśnie teraz wciąga czytelnika w głąb lektury, słowa są dokładnie na swoim miejscu. Stają się poezją, czyli czymś, co wypada przeżyć, a nie analizować.”
Łukasz Wróblewski, „Sztuka Interpretacji”, wydawnictwo słowo/obraz terytoria