„O twórczości poetyckiej Grzegorza Kwiatkowskiego dowiedziałem się z telewizji. Otóż w „Tygodniku Kulturalnym” (program w TVP Kultura) grono specjalistów z różnych dziedzin sztuki (dziennikarze i krytycy) podjęło rozmowę o jego tomiku Radości, wydanym przez Biuro Literackie w 2013 roku. Choć „dowiedziałem się” to może nie jest najwłaściwszy czasownik. Rozmowa ta nie była dla mnie bowiem bogata poznawczo. Omówienie było mało profesjonalne, ba, nie było analizy, refleksji, nie próbowano dojść do meritum treści. Tomik rekomendował jeden krytyk teatralny publikujący w „Gazecie Wyborczej”. Natomiast wypowiedzi innych były nijakie. I to w programie opiniotwórczym! Mogę mieć wyobrażenie, po tym, co widzę, jakie są mechanizmy pracy telewizji, i akceptuję przekaz myśli na wizji osób kompetentnych, którzy, mam nadzieję, są tam, gdzie są, bo wypracowali sobie umiejętność mówienia w sposób błyskotliwy i płynny o szeroko rozumianej sztuce. Nie zawsze tak jednak jest. Oglądając program, tym razem ani nie usłyszałem wyjaśnienia, o czym jest ta książka, ani trafnych wniosków, które zaciekawiłyby osobę nieznającą poezji Kwiatkowskiego. Poza tym, ku mojemu zdziwieniu, znana krytyczka literacka publikująca w „Polityce” przyznała się w czasie dyskusji, kiedy nastąpił moment kryzysowy, w którym nie miała już pomysłu na jakąś celną w końcu uwagę, że nie jest czytelniczką poezji. To oczywiście jakieś wyjście z trudnej sytuacji, choć na to wyznanie chyba nie tylko ja zareagowałem z irytacją (akurat nie lubię bezwstydnej niewiedzy). Tyle o jednym z kuriozów. Można by je opisać jako współczesne sposoby na prezentację literatury w programach telewizyjnych. Ta nieciekawa dyskusja była jednak na tyle osobliwie nieudana, że zapamiętałem tytuł książki i nazwisko autora.
Opisując całą sytuację, nie chodziło mi w zasadzie o to, by czytelnik obruszył się, a bardziej, żeby ukazując bezsilność, podkreślić, że Spalanie, które można traktować jako transformację idei poprzedniej książki (takie to właściwie Spalanie Radości), jest także taką puszką Pandory, zbiorem doświadczeń trudnych, które spisane zostały, aby pobudzić naszą, chyba z winy mass mediów coraz mniej etyczną, wrażliwość. Problem ludzi widzianych przez pryzmat zła został tutaj w pewnym sensie pogłębiony, choć nie jest to liryka filozoficzna, próbująca przekazać nam w skomplikowanym, abstrakcyjnie wykoncypowanym języku poglądy na świat. Te wiersze chcą przede wszystkim nam przedstawiać, przynajmniej mi, jak miniscena, czynność nabierająca znamion rutyny może skrywać ogromny ból, gdy pomyślimy, że współbytujemy w tym świecie, że jesteśmy na tej samej ziemi, gdzie działy się te historie wielowymiarowej przemocy psychicznej. Nie wierzę, żeby wiersze, tak dla mnie mocne w wyrazie, jak plony, urodzić, zrobić, Bruno Schleinstein…, mogły zmienić nasze fundamentalne myślenie o potędze dobra w człowieczeństwie. Ale pewne jest dla mnie, że Kwiatkowski potrafi nieraz skutecznie oddziaływać wierszem poprzez hiperbolizację prostoty ludzkiego działania, niespodziewaną ironię jednego słowa, końcowej frazy, i zastępuje mi to – czego zwykle szukam w literaturze – przeżycie estetyczne.
Ta liryka pośrednia w sposób inny, niezakotwiczony w tradycji jawnego dualistycznego przedstawienia świata dobrego i złego, bez emocjonalnego i metafizycznego komentarza podmiotu stojącego na zewnątrz historii, ukazuje człowieka granicznego. Nasuwa się tu pytanie o wartości Primo Leviego: „Czy to jest człowiek?”, które, choć dotyczyło skrajnej sytuacji więźniów oraz esesmanów znajdujących się w obozie w Auschwitz, to powtórzenie go w odniesieniu do bohaterów Spalania wydaje się uzasadnione. W pierwszym, tytułowym wierszu z tomiku czytelnik zostaje wprowadzony w świat relacji już mu znany z innego utworu Kwiatkowskiego. Unika się tu szczegółowego obrazowania lasu, nie ma barwnej charakterystyki ludzkiej osobowości, podaje się tylko skąpe „dane podstawowe” zmarłego przyjaciela, który uczestniczył w leśnych wędrówkach podmiotu mówiącego. Najbardziej jednak uderza i podnosi emocje jedna strofa, niejako puentująca to wszystko, co ich łączyło i zostało opisane tak lapidarnie: „[…] tak to już jest / żadnych wyrzutów sumienia / nowe życie spycha i dopala stare […]”. Owo wewnętrzne „spalanie” jest więc odwołaniem do procesów pamięci, która prowadzi do otwierania umysłu na nowy świat, ale przy tym, mimo oczywistości takich praw życia, budzi wątpliwości natury moralnej. Bo zresztą Spalanie jest też ilustracją rozkładu człowieka. Sytuacje, w jakich przedstawia go Kwiatkowski, pokazują, że żadne wewnętrzne hamulce nie powstrzymają przed pragmatycznym sfunkcjonalizowaniem rzeczywistości, uprzedmiotowieniem człowieka.
Okrutnie traktowanie, psychiczne znęcanie się musi mieć jednak jakiś początek, skądś wychodzić w człowieku. Nie mogą przecież brać się znikąd takie słowa jak z wiersza dać: „mówi kobieta która tak długo nosiła w swoim brzuchu jajo: jak dać mu na imię? / choroby i wirusy posiadają imię […] musimy go uspokoić! / i coś mu wreszcie dać!”. Wydaje się, że korzenie zła leżą głównie w pamięci – pancerzu ich egoistycznego „ja”, bo to ona konstruuje tożsamość, wprowadzając w niej nieodwracalne, patologiczne wręcz zmiany odczuwalne przez całe życie. Z tym złem, którego żaden z bohaterów nie może się pozbyć z psychiki, zostają uwięzieni. A jeżeli nawet chcemy być dobrzy, bardziej wartościowi, to i tak świat nas potwornie rozliczy, inni ocenią nas jak zechcą, czego przykładem może być wiersz o bohaterze filmu Stroszek Wernera Herzoga:
nie jesteś Fryderyk
jesteś Bruno Schleinstein
w dzieciństwie porzucony przez swoją matkę prostytutkę
analfabeta i schizofrenik
Kwiatkowskiego interesuje coś, co mógłbym określić jako realizm zła. To pojęcie ufizycznia, pokazuje jego prawdziwe oddziaływanie na mechanizmy psychiczne człowieka. Zło jest w jego wierszach wszechobecne, nawet w monologach skierowanych przez rodziców do dzieci. Bywa ono koniecznością, warunkiem przetrwania. Moim zdaniem te świadectwa grzechów mają z założenia wzbudzić w nas poczucie sprzeczności między teoretyczną a empiryczną konstrukcją ludzką. Przedstawione przez niego jednostki, bez wyjątku, naziści, dzieci, rodzice, zebrali pewne doświadczenia, które prowadzą je ku zniszczeniu innych. W ten sposób, dążąc do przejęcia kontroli, ingerowania i łamania porządku, przeżyli swoje życie. Przyczyniła się do tego też pasja zadawania bólu. Ta czynność jest tutaj zawsze jakoś usprawiedliwiana. Transmutuje się złe uczynki, swoją naznaczoną przeszłość, nawet czymś tak potwornym jak nazizm, w jakąś zmitologizowaną, fałszywą, skonstruowaną narrację, np. dzieje się tak w wierszu dawno temu, w którym Eichmann (pełnomocnik Reichsführera SS dla „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”) i Koppe (wyższy dowódca SS i policji Generalnego Gubernatorstwa) zostają przedstawieni niczym inni, pospolici ludzie w czasie wykonywania trywialnych czynności. Mordercy, ludzie o skłonnościach do zabijania opowiadają o tym, co zrobili, ze spokojem, zwyczajnie, jakby pogodzili się ze swoim losem. Sprawcy są anonimowi, nie wyróżnia ich ani system wartości, ani status społeczny. Śmierć człowieka, do której się przyczynili, nie jest dla nich wielkim problemem moralnym, który musieli jakoś przepracować. Wszystko to właśnie dzięki spalaniu pamięci. Z ich działań pozostają jednak popioły, które Kwiatkowski zbiera, porządkując historie ludzi zagubionych, nie do końca chyba świadomych tego zła, jakie uczynili. Oczywiście, ze względu na motywy oświęcimskie i wpisywanie w te wiersze nazistów można by stwierdzić, że Kwiatkowski (ur. w 1984 r.) jest poetą postpamięci (świadczą o tym wiersze chociażby takie jak lekcja estetyki w masowym grobie, Soły, lekcja estetyki III). Jego dziadek był bowiem w czasie wojny więźniem w obozie koncentracyjnym. Wydaje się jednak, że jego poszukiwania świadectw zła wykraczają poza ramy opowieści zaliczanych do tego nurtu w kulturze.
Spalanie jest przykładem takiej poezji, o której nie trzeba pisać wiele, bo to tak, jakby chciało się rozpływać nad pięknem, mistyfikować sens tych wierszy. Podczas gdy wartość estetyki jest w nich w sposób sugestywny etycznie kwestionowana, bo nie przystaje do nagiego, okrutnego życia, o którym nie pozwala nam zapomnieć Kwiatkowski. I choć sam nie przeżył tych tragicznych historii z okresu II wojny światowej, paradoksalnie jego głos w tych sprawach jest wiarygodny, przekonujący, i mimo że wymaga przygotowania emocjonalnego, dobrze, że próbuje wzbudzić w nas ostrożność i uważność istnienia, nie rozcieńczając nas filozofią miłości, parafrazując jedną jego frazę, i wybudzić zmarłych, dając im mówić o swym niedokończonym życiu, inaczej, niż czynił to w swoich utworach Edgar Lee Masters.”