„Radości to piąty zbiór poetycki obiecującego gdańskiego autora młodego pokolenia, Grzegorza Kwiatkowskiego, znanego również jako gitarzysta i wokalista zespołu Trupa Trupa. Na książkę pod niezwykle ironicznym i przewrotnym tytułem, który już na samym początku jest sprowadzony na ziemię przez motto: „tam leje się krew jak woda w rzece/ uciekaj!”, składają się zaledwie dwadzieścia dwa na ogół krótkie, treściwe, surowe i oszczędne wiersze (autor i niektórzy krytycy zwracają uwagę na ich minimalizm). Część z nich inspirowana jest Umarłymi ze Spoon River Edgara Lee Mastersa, a nad wszystkimi unosi się duch Tadeusza Różewicza – i dotyczy to zarówno formy, jak i treści. Autor Niepokoju na pytanie „Skąd się bierze zło?” odpowiedział w wierszu Unde malum?: „jak to skąd/ z człowieka/ zawsze z człowieka/ i tylko z człowieka”. Grzegorz Kwiatkowski zdaje się podzielać tę diagnozę, poszerzając jej zakres o złowrogą rolę fatum oraz zwracając uwagę na naturalistyczne korzenie dehumanizacji, człowiek jest bowiem częścią przyrody i podobnie jak zwierzęta czy rośliny zdąża do nieuchronnego końca, a wartości etyczne są najczęściej mu obce. To bardzo surowa ocena ludzkiej kondycji i oczywiście można się z pesymizmem tych sądów nie w pełni zgodzić, ale z pewnością wiersze Kwiatkowskiego zmuszają czytelnika do refleksji oraz przekonują nagą i gorzką prawdą suchych, przytaczanych z zimną krwią faktów.
A mowa w tych utworach o sytuacjach krańcowych, ekstremalnych, granicznych; o złu i cierpieniu; o przechodzącym w obsesję lęku przed śmiercią; o losie, przed którym nie można uciec; o problemach etycznych wreszcie, o wybieraniu mniejszego zła, o hipokryzji, antysemityzmie, ludobójstwie. Często pojawiają się tu ironia i czarny humor, obce są natomiast tym wierszom patos i moralizatorstwo, pomimo superciężkiej wagi poruszanych w nich problemów.
Gorzkim sarkazmem podszyte jest „uczucie radości po dobrze wykonanej robocie”, gdy bohater wiersza radości zbierał w lesie i zakopywał „zdechłe sarny/ które nie przeżyły zimy/ albo wpadły w sidła”. Historii tej, jak i jej podobnym (np. o skoczku narciarskim, który zabił się po skoku, Ernst Becker-Lee, ur. 1905 zm. 1940), towarzyszy wszechobecny w tych utworach motyw krwi, symbolizującej fizjologiczną stronę ludzkiego życia i umierania, od której nie ma ucieczki.
Znamienny jest też powracający obraz płonącej stodoły (z Jedwabnego i Radziłowa), jako że bardzo często w wierszach Kwiatkowskiego mowa o zagładzie Żydów, których reprezentują postaci dla czytelnika anonimowe, jak Dora Drogoj, ur. 1923 zm. 1941, której odcięto głowę tępą piłą „i nikt nie wie gdzie została pochowana”, czy Buzia Wajner, ur. 1937 zm. 1943, która straciła rodziców i włóczyła się wraz z siostrą po okolicach w poszukiwaniu jedzenia, a gdy je zabito, jedna miała sześć lat, a druga cztery. Najsmutniejszym zaś dla nich świętem były urodziny – uważały one, że lepiej by było, gdyby nigdy nie przyszły na świat.
A ludzkie okrucieństwo nie skończyło się wraz z holokaustem i drugą wojną światową, nie tak dawno przecież, podczas jednej z najbardziej krwawych w historii Afryki wojen domowych w Rwandzie, wymordowano około miliona osób. Bohaterka wiersza Sylvie Umubyeyi, ur. 1974 to osoba oswojona ze śmiercią i zobojętniała na nią, bo widziała na własne oczy masowe i okrutne mordowanie. Można powiedzieć, że odżył w tym utworze syndrom Różewicza („Człowieka tak się zabija jak zwierzę/ widziałem:/ furgony porąbanych ludzi/ którzy nie zostaną zbawieni”, Ocalony), co jest dodatkowo podkreślone przez obraz trupów wkomponowanych w świat przyrody, stających się przez to częścią pejzażu. Surowa wymowa faktów beznamiętnie opisywanych tu zbrodni jest porażająca („widziałam psy zjadające trupy/ dziewczyny które gniły z kijem między nogami”).
Śmierć jest w tych wierszach banalna, podobnie jak uzasadnienie historii o skrwawionych włosach matki z odpryskami mózgu, które przyniósł braciszek, bo „zające też robią doły”, a my nie możemy być gorsi od zajęcy (wiersz zajęcy). Przemawiające tymi słowami okrucieństwo zrównuje człowieka ze zwierzęciem, odczłowiecza go. Ludzkie trupy w mule rzeki są takie same jak zdechłe ryby (wiersz ludzi), bohater wiersza lat zaszlachtował pierwszą świnię, gdy miał 17 lat, a teraz cieszy się, że „dobry Bóg zabrał je [dziecko chore na zespół Downa] z tego świata/ nim ukończyło czternaście lat”, żydowska dziewczynka zaś, ukrywająca się podczas wojny, pije wodę z rowów i je śnięte ryby oraz siano (wiersz siano). Zupełnie tak jak zwierzę.
Tomik zamyka wiersz kinderszenen, nawiązujący tytułem do książki Jarosława Marka Rymkiewicza, w której mowa o wojnie, powstaniu warszawskim i trudnym dzieciństwie autora. Rymkiewicz z kolei zaczerpnął go z cyklu miniatur fortepianowych Roberta Schumanna – arcydzieł muzyki klasycznej, z przecudnym Marzeniem, o którym poeta pisał w przedmowie: „Kto to słyszał, ten nie zapomni, nawet jeśli tej niemieckiej słodyczy nie polubi, jeśli wyda mu się ona słodko podejrzana”. Natomiast bohater wiersza Kwiatkowskiego „kiedyś myślał że z poczucia winy pękną im [wypuszczonym z więzień nazistom] mózgi”, potem zaś ujęła go właśnie ta niemiecka słodycz ich ekspiacji: „Boże/ jaki widok/ jak płakali/ kinderszenen/ kinderszenen”, o czym gdański poeta doniósł z właściwą mu przewrotnością i superironią.
Potrzebne są takie książki jak Radości, bo pozbawiają nas złudzeń co do naszej natury, wyczulają na zło, które jak w Dżumie Alberta Camusa drzemie w ukryciu wiele lat, by niespodziewanie odrodzić się ze zdwojoną siłą. Uczą więc pokory i uwrażliwiają. Przemawiają całą siłą poezji, z której kondycją i odbiorem wcale nie jest dzisiaj tak źle, jak można by sądzić. Ale to już inna bajka…”