“Poezja Kwiatkowskiego zachowuje swoją odmienność poprzez epatowanie skrajnościami – estetycznie, językowo. Momentami emocjonalność zaczerpnięta z dewaluowanego kinderyzmu, czasami celowo nie pozbawiona legastenii, ośmiesza ukonstytuowany świat wartości, aksjologię dorosłości i chwilową stabilizację. Ontologia Kwiatkowskiego przy całym bagażu turpistycznej wyobraźni z konfrontacją z rzeczą w tej książce najważniejszą – fenomenem śmierci – potrafi być poważna, piękna, mądra. Bohaterowie liryczni tej poezji dysponujący powściągliwą metalepsją rzeczywiście przypominać mogą wielogłos ulicy, bazaru lub targowiska prostytucji. Zebrani w jednym miejscu, na jednym placu lub scenie, razem tworzą eksperymentalną operę buffa, gdzie komizm, absurd i groteska wpisane są w nasz etos, często tragiczny, nieudolnie kopiowany z przeszłości, w którym wojna i głód raz jeszcze powtórzą się piangendo. Znajdziemy więc tutaj chłopczyka, który potrafiąc tylko dawać, nie uszczęśliwi nigdy żadnej kobiety. Kwiatkowski swojego bohatera nazwie Diterem i z jego perspektywy rozliczać będzie społeczeństwo. Diter, podobnie jak herbertowski Pan Cogito, zada wiele niewygodnych pytań, a kiedy przystawią mu lustro, nie będzie się w nim przeglądał i rozważał własnej natury, tylko natychmiast je stłucze, aby dowiedzieć się, co znajduje się po drugiej stronie. Stąd ta podszewkowa strona świata, stąd szukanie pozornie niezwiązanych z sobą przyczyn, skutków, zawiłości. Z tropienia i obserwacji patologii Kwiatkowski uczynił swoje artes liberales. Czasami aż za bardzo sztuk wyzwolonych, co zapewne nie znajdzie uznania wśród konserwatystów lub zmanieryzowanych neoklasycystów. Ta poezja nie posiłkuje się łatwą kantyleną, w jej kontrapunkt wprzęgnięto dysonans. Meliczny charakter wierszy Kwiatkowskiego przestudiowany mozartowską wirtuozerią uwodzić będzie frazami typu: jak szpadel grabarza wyklepujący piaskową formę/ bo tylko tak potrafią oddawać sobie cześć (z „piano forte”). Diter na pewno jest pokoleniowy, z zaburzeniami. Nosi w sobie odrazę dla pedałów gdy zwiedza Genewę, jako malarz szuka reminiscencji z roku 1680, posiada wizje trzech słońc śpiewających z okazji urodzin Jana z Patmos od Apokalipsy. Kwiatkowski prowokuje, jedna z masek Ditera, homoseksualisty szukającego własnej tożsamości, wyznaje: twojemu kochankowi zafundowałbym pobyt/ w sercu koncentracyjnego obozu/ albo wytresował psy/ powołane do regularnych gwałtów/ albo nawrócił go na miłość do kobiety. Współczesność jest dla Kwiatkowskiego tylko pretekstem do szerszych planów, kadrowań i odniesień, jest rodzajem zbiorowej choroby, która zabija w nas empatię. Egoistyczny Diter potrafi być profetyczny, przeczuwając kolejne rewolucje, w tym te obyczajowe, które jednoznacznie zdefiniują nasz agresywnie desakralizowany wiek. W czasach, w których czytających Pismo Święte już można klasyfikować jako homofobów, a więc nieprzyjaznych promowanemu systemowi, przewartościowaniu ulega stary świat, stare zasady organizujące społeczne potrzeby. Ten świadomie prowadzony flirt Kwiatkowskiego z publicznością ma znacznie głębsze przesłanie. Tak oczywiste pojęcia jak dobro-zło, prawda-kłamstwo tracą swoje ugruntowanie w skrajnych sytuacjach. Świetnie pokazał to poeta w wierszu „pan Cogito i litera Pisma”. Kwiatkowski jest mistrzem krzywych zwierciadeł, karykaturowania ludzkich namiętności. Mitomania Ditera, jego skłonność do panegiryzmu w rewelacyjny sposób potrafi wykpić np. socjalizm, jak w wierszu „Lui”, w którym syn bogatego właściciela fabryki zamordowanego przez robotników śpiewa nad zwłokami ojca, rozdając gawiedzi pieniądze. Takich absurdalnych scen, groteskowych, sarkastycznych krotochwil w tej książce jest więcej. Ich sens jest prosty – nawet nasze najlepsze chęci i zamiary potrafią obrócić się przeciwko nam, obnażyć naszą skłonność do egoizmu i seksualnych niezahamowań. Kwiatkowski porusza również problem, często ostatnio w Europie dyskutowany, eutanazji. Efekt zmusza do refleksji – pracownik-donosiciel i nieudana ucieczka z hospicjum. Na koniec, parafrazując Kwiatkowskiego, bez historii stanowimy jednodniowy kurz, towarzysze nihiliści. Legant prius et postea despiciant – niech najpierw przeczytają, a potem dopiero lekceważą. Jest w „Eine kleine Todesmusik” oprócz Ditera również Uve. Czy można w młodej poezji jeszcze inteligentnie prowokować? Można. Czytelników chętnych do obejrzenia kobiety uprawiającej hassliebe odsyłam do książki.”
Dawid Jung