„Epatowanie, poczucie absurdalności egzystencji, oszczędne frazowanie białego wiersza. Wymienione wyżej zdobycze literackiego modernizmu są dobrze znane tworzącym obecnie młodym poetom, a jednocześnie są prawie jednogłośnie pomijane. Obecnie młode pisanie skłania się raczej ku terenom zagospodarowanym przez idiomy postmodernizmu, lub też elementom klasycyzmu, co jest dosyć zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że wprowadzone przez modernizm propozycje uległy już obecnie wyczerpaniu, a jego podstawowe dzieła stały się bardziej fascynujące dla badaczy literatury niż dla czytelnika. Tym ciekawsze jest zapoznanie się z poezją, która wykorzystuje wspominane w pierwszym zdaniu recenzji cechy, a jednocześnie brzmi świeżo, współcześnie i, co najważniejsze, zajmująco. Poezja, o której mówię, to oczywiście twórczość Grzegorza Kwiatkowskiego.
Po niepokojącym, podskórnym Eine Kleine Todesmusik (2009), opublikowano w bieżącym roku utrzymane w dosyć podobnym tonie Osłabić. Wydana przez Mamiko książka wydaje się być suplementem do zarysowanych w poprzedniej pozycji wątków i przestrzeni. Po raz kolejny spotykamy wycieczki w tereny niełatwe – toksyczność rodziny, śmierć, porno, homoseksualizm, a wszystko to dodatkowo okraszone jest elementami turpizmu. Znowu mamy do czynienia ze swoistym poetyckim sadomasochizmem – dla poety każdy wiersz nosi za sobą potężny ładunek beznadziei. Świat liryki Kwiatkowskiego wydaje się być światem, w którym sam fakt istnienia ma swoje konsekwencje w cierpieniu, a chwile ulgi są rzadkie. Stosowane przez twórcę zabiegi warsztatowe, a mianowicie krótkie, metodyczne, pozbawione empatii frazy, potęgują jeszcze wspomnianą atmosferę.
Główną mantrą przewijającą się przez tomik gdańskiego poety jest wspomniane w tytule recenzji zdanie: Powinni się byli nie urodzić. Ten wyznawany już przez filozofów presokratejskich pogląd, przywrócony z podwójną siłą przez będącą w związku z dojrzałym modernizmem filozofię egzystencjalną i nowy (vide Cioran) gnostycyzm, u Kwiatkowskiego staje się wytrychem pozwalającym zdobyć wierszowi nowe poziomy interpretacji i tworzącym lirykę wielowymiarową, możliwą do odczytania na wiele sposobów. Jako przykład przytoczmy jeden z utworów zbioru:
urodzić
chcieli być jak najdalej od płacenia podatków
powtórnego wyrabiania paszportów i dowodów
i odszraniania okien na mrozie
i byli od tego możliwie jak najdalej
ale coś im umknęło:
tak naprawdę nie poznali innych
i nie wiedzieli co jest dla innych ważne
któryś z nich opisał kiedyś szyderczo i ironicznie radość kobiety
wypłacającej z bankomatu lśniący lekko twardawy dwustuzłotowy banknot
powinni się nie urodzić
powinni się nie urodzić
(urodzić, str.30)
Jeżeli ostatnie wersy odnoszą się do kobiety, utwór ma lekkie zabarwienie społeczne, jeżeli zaś chodzi tutaj o mężczyzn, to otrzymujemy nieco ironiczne spojrzenie na ironistów, krytykę outsiderstwa z punktu widzenia outsidera, jakim zawsze jest mierzący się z rzeczywistością za pomocą idei człowiek sztuki. Najbezpieczniejszy, a zarazem najciekawszy może być jednak wariant, w którym powinni się byli nie urodzić odnosi się zarówno do mężczyzn, jak i do kobiety. Przyjmując taką interpretację, wchodzimy na teren „Caritas mimo wszystko”, pewnego szorstkiego współczucia skierowanego w stronę bohaterów utworu, a raczej w stronę ich duchowej ślepoty. Ślepoty kobiety nie zauważającej niczego poza swoim własnym zabieganiem i ciułactwem oraz mężczyzn zanurzonych w pozbawione empatii pozy „nieuczestniczenia”.
Mimo ciężkości zawartego w Osłabić materiału, mamy podczas lektury tego zbioru poczucie pewnego oddalenia, dystansu, swoistej nierzeczywistości tworzonych przez autora bytów. Wystarczy przeczytać wiersz „Rupert i synowie”, trochę smutną, trochę tragikomiczną historię mizoginisty, plasującą się w klimacie gdzieś pomiędzy Edgarem Lee Mastersem a Mariuszem Grzebalskim, by zobaczyć, jak bardzo widmowe są kreacje poety. Kwiatkowski nie zamienia poezji w turpistyczny reportaż (i bardzo dobrze), ale proponuje w zamian poetyckie wejrzenie w sytuacje najbardziej bezpośrednie i skrajne. Interesują go momenty, w których cielesność miesza się z pomijanym na co dzień dojmującym poczuciem pułapki egzystencji. Te właśnie dwie strefy, tak mocno eksplorowane i wyeksploatowane przez modernizm, autor Osłabić przyjmuje za swoje i przetwarza je raz jeszcze, stwarzając przy tym zaskakująco ciekawą i osobną stylistykę.
Wspominałem już, że nadzieja u Kwiatkowskiego to rzadki gość, zdarzają się jednak w jego najnowszej książce momenty jaśniejsze. Na zakończenie warto przytoczyć taki właśnie z momentów, najczulszy, a jednocześnie najbardziej niepokojący z obrazów prezentowanych nam w omawianym tomiku. Kwiatkowski obiecuje nam tym wierszem odpocząć, po czym łamie tę obietnicę stronę dalej. W jaki sposób to jednak czyni, zostawiam odkryciu każdego ewentualnego czytelnika tej równie ciekawej, jak i wybijającej z samozadowolenia książki.”
chrzest
pomyśleli:
w jego oku nie ma płomieni
ale jest tafla wody
w której możemy się przeglądać do woli
po czym pogłaskali go po główce
włożyli do koszyka
i zanieśli do kościoła
aby mógł wreszcie odbyć się chrzest
(chrzest, str.12)
Rafał Derda, kwartalnik Red