„Zniewolony umysł, dokumentujący zmagania własnych przyjaciół z systemem totalitarnym, Czesław Miłosz opatrzył ciekawą przypowiastką zasłyszaną ponoć u starego Żyda z Podkarpacia (a tak naprawdę przekazaną mu przez Stanisława Vincenza). Myślę, że warto przywoływać ją przy różnych okazjach, szczególnie w czasach tak bardzo spolaryzowanych jak nasze, gdyż pomaga ona wprowadzić niezbędny dystans wobec racji, które wydają nam się absolutne:
Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze, i nie ma się co szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co by powiedzieć o 75 procentach racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procentach? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak (Miłosz 1989 [1953], s. 13).
Nasza pamięć jest strukturą delikatną i podatną na różnorodne wpływy, z których nie wszystkie są w pełni uświadomione. Dotyczy to zarówno pamięci indywidualnej, jak i zbiorowej. Poszczególne nauki humanistyczne uwikłane są w różne strategie budowania własnego warsztatu badawczego, który wyznacza ostateczny kształt pamięci. Można wręcz powiedzieć, że ich istotą jest selektywne czerpanie z przeszłości. Nie ma w tym nic dziwnego, jednak ten proces kształtowania własnej tożsamości staje się problematyczny z chwilą, gdy jego uczestnicy absolutyzują własne metody i wyniki, do jakich dochodzą, jednocześnie odmawiając legitymizacji podobnym procedurom, które odwołują się do innych danych i odmiennych metod badawczych. W pewnym sensie to właśnie wskutek takich praktyk porozumienie wśród przedstawicieli poszczególnych dyscyplin naukowych staje się coraz trudniejsze lub wręcz niemożliwe.
Muszę przyznać, że najwięcej nauczyłem się od moim krytyków i oponentów. Zwykle to oni zwracali uwagę na te wymiary moich tekstów (czy działań), których albo zwyczajnie nie byłem świadomy, albo wstydliwie je skrywałem nawet przed samym sobą. Takim czułym punktem przez lata było moje głębokie przekonane, że piszę i robię różne rzeczy tylko w swoim własnym imieniu. Chodziło przede wszystkim o dialog z ateistami, z których niektórzy, jak Zygmunt Bauman, byli odbierani jako wrogowie religii, albo gdy jako spowiednik dawałem rozgrzeszenie i udzielałem komunii osobom rozwiedzionym. A kiedy życzliwi ludzie zwracali mi uwagę, że tak naprawdę jestem tylko listkiem figowym dla reprezentowanej przeze mnie instytucji, to burzyłem się i wściekałem. Bywało tak aż do momentu, kiedy zrozumiałem, że moimi słowami i tekstami naprawdę legitymizowałem dyskryminujące działania i doktrynę Kościoła katolickiego, który zresztą do dzisiaj ma wyraźne trudności z akceptacją odmiennych punktów widzenia, traktując ich obecność jako atak na własne pozycje, a przecież jest to po prostu zwyczajny przejaw pluralizmu światopoglądowego i religijnego.
Na szczęście w innych częściach świata bywa inaczej. Wymienię dwa przykłady z USA. Jezuita James Martin od lat jest twarzą amerykańskiego katolicyzmu otwartego i od kilku lat doradcą papieża Franciszka w sprawie wspólnot LGBT+. Pisze artykuły i książki o tym, że osoby homoseksualne wzbogacają katolicyzm. Inny to ksiądz katolicki Peter C. Phan z jezuickiego uniwersytetu Georgetown z Waszyngtonu, od lat zaangażowany w dialog międzyreligijny. Ukuł pojęcie jednoczesnej przynależności do wielu religii – jako znakomite do pogodzenia z katolicyzmem. Jest jednym z najbardziej wpływowych teologów katolickich, nie tylko w USA. Gdy pewnego razu chciał (na własny koszt) przyjechać do Polski, by na jednej z katolickich uczelni podzielić się swoimi poglądami, jego propozycja została zignorowana.
W ostatnich latach pojawiły się próby przezwyciężenia polaryzującego wpływu przeszłości na ludzką pamięć, którym warto się bacznie przyglądać, by w ich świetle wyraźniej dostrzec niebezpieczeństwa związane z nadmiernym akcentowaniem jednego punktu widzenia. Można oczywiście powątpiewać, czy to możliwe. W moim przekonaniu jest to nie tylko możliwe, ale to właśnie religie zawierają w sobie taki koncyliacyjny potencjał, który niestety nie jest przez większość wyznawców wykorzystywany. Naturalnie te nowe próby współistnieją i będą współistnieć z artykulacjami wykluczającymi pluralizm spojrzeń na przeszłość. Przykładem proponującym wielokierunkowe spojrzenie na Zagładę jest opublikowana w 2009 roku książka Michaela Rothberga Pamięć wielokierunkowa. Pamiętanie Zagłady w epoce dekolonizacji. Każdy z jej ośmiu rozdziałów to kolejne propozycje przezwyciężenia napięć powstałych w wyniku zderzenia skonfliktowanych pamięci. Rothberg odwołuje się do tak różnych materiałów jak płótno ideologicznie zaangażowanego artysty, klasyczna rozprawa filozoficzna, artykuły prasowe, listy, literatura, kroniki policyjne, reportaż, film czy zwykłe zdjęcie. A wszystko po to, by pokazać, jak różne bywają sposoby kształtowania pamięci zbiorowej. Okazuje się bowiem, że nośniki tej pamięci są rozmaite, a co ważniejsze – wchodzą ze sobą w interakcje. To właśnie dzięki ich zderzeniom zdajemy sobie sprawę, co tak naprawdę wpływa na naszą pamięć i jak dalece poszczególne elementy, z jakich jest zbudowana, są ograniczone, a z drugiej strony uzmysławiamy sobie możliwości przekraczania tychże elementów, sytuując je w szerszym kontekście.
Mam wrażenie, że szczególna ostrożność jest wskazana w podejściu właśnie do problematyki Zagłady – łatwo tutaj o nieporozumienia lub posądzenia o niecne intencje. Przykładem może być tu książka dwojga teoretyków literatury, Elżbiety Janickiej i Tomasza Żukowskiego, Przemoc filosemicka? Nowe polskie narracje o Żydach po roku 2000, w której pojawiły się mocne oskarżenia pod adresem tytułowych filosemitów. Głos tych autorów wyróżnia się w polskiej debacie bezkompromisowością i wyjątkową akrybią analityczną. Tak naprawdę „filosemici” zostali postawieni w stan oskarżenia bez możliwości obrony lub przynajmniej bez szans na wyartykułowanie swoich racji, ich działania zostały bowiem z góry ocenione i zaszufladkowane jako przemocowe. Wszelki sprzeciw wobec tych definicyjnych procedur zostanie zaś odczytany jako potwierdzenie założeń Janickiej i Żukowskiego, między innymi takiego, że ci, którzy dopuszczają się inkryminowanych działań, nie mają pojęcia, kim są „prawdziwi i realni Żydzi”, gdyż poprzez to, co i jak robią, pokazują jednoznacznie, że mają przed oczyma jedynie fantazmat Żyda.
Pozwoliłem sobie na wprowadzenie wątku pamięci Zagłady i różnych strategii jej interpretacji, ponieważ, jak się wydaje, pozwala to na nowo spojrzeć na niezwykle interesującą debatę wokół tomiku wierzy Grzegorza Kwiatkowskiego Karl-Heinz M. wydanego w 2019 roku przez Biuro Literackie. Zapewne liczni czytelnicy głosów, jakie pojawiły się w Aktualniku „Wizji”, było zaskoczonych temperaturą sporu, która niewątpliwie wiele zawdzięcza otwierającemu go artykułowi Marty Tomczok zatytułowanemu Czyściciel grobów. Jego autorka ma na swoim koncie istotne osiągnięcia badawcze, a jako redaktorka naczelna naukowego rocznika „Narracje o Zagładzie” współtworzy kształt debaty na temat pamięci o Zagładzie w polskich dyskursach naukowych. Jej analityczna skrupulatność zwalnia mnie z potrzeby przywoływania wierszy Kwiatkowskiego. Muszę jednak od razu zaznaczyć, że znacznie bliższa jest mi wrażliwość Małgorzaty Melchior, nie tylko znakomitej badaczki, ale również pionierki na polskim gruncie badań nad pamięcią Zagłady, która jako socjolożka, a także badaczka tożsamości ludzi dotkniętych Zagładą upomniała się o konieczność respektowania szczególnego prawa poezji do wyrażania niewyrażalnego, czyli właśnie horroru Zagłady. W podobnym duchu wypowiedział się uznany historyk literatury i krytyk Piotr Mitzner.
O sobie zwykłem mówić, że jestem antropologiem kultury, choć od dziesięcioleci zajmuję się również problematyką Zagłady, a zwłaszcza mechanizmami zapominania o niej. Być może właśnie dlatego ze szczególną ciekawością przeczytałem również inne poza Karlem-Heinzem M. tomiki poezji Kwiatkowskiego, które tak niemiłosiernie potraktowała Marta Tomczok. Muszę przyznać, że usłyszałem w nich oryginalny i odkrywczy tembr współbrzmiący z rytmem piosenek zespołu Trupa Trupa, do którego Kwiatkowski należy. Co więcej, upływ lat uświadamia mi, że tak naprawdę przystęp do tej czarnej dziury (anus mundi), jaką w historii ludzkości jest Zagłada Europejskich Żydów, mają przede wszystkim poeci.
Broń Boże nie lekceważę ogromnego wysiłku filozofów, teologów, historyków, socjologów, literaturoznawców, psychologów czy antropologów kultury. Od nich wszystkich nauczyłem się wiele i ciągle przecież się uczę. Z wdzięcznością myślę o ich benedyktyńskiej pracy, upartym i wytrwałym tropieniu zarówno bestialstwa oprawców, jak i obojętności, a nawet współudziału gapiów, a przede wszystkim – bezdennego cierpienia ofiar.
Ale przecież wiem, że zdecydowana większość zamordowanych sześciu milionów ofiar żydowskich odeszła niemal bezgłośnie i bez śladu. Dlatego tak ważne są głosy wrażliwych artystów, którzy z nicości powołują do istnienia to, co dzięki ich słowom, obrazom i dźwiękom nie zapadło się w czeluściach niepamięci bezpowrotnie. Ożywa bowiem w twórczym dialogu odbiorców z ich dziełami. W ten proces ożywiania niepamięci wpisuje się prowokująca poezja Grzegorza Kwiatkowskiego. W całej rozciągłości podpisuję się pod zdaniem Małgorzaty Melchior, że „każdy wiersz z tomu Karl-Heinz M. odnosi się nie tylko do konkretnej jednostki uwikłanej w Zagładę, do jej doświadczenia, emocji, sposobu przeżywania swego losu, lecz także do rzeczywistej, bardzo realnej sytuacji Zagłady, do konkretnych historycznych faktów, jakie miały wówczas miejsce, a co potwierdzają badacze Zagłady i analizowane przez nich dokumenty, świadectwa, zeznania, pochodzące z wiarygodnych źródeł archiwalnych”. Mógłbym ze swej strony dodać, że tak jak narratora/autora wierszy z tego tomu poruszyły opowieści dziadka, które nie do końca rozumiał jako dziecko, tak dla mnie takimi inicjującym przeżyciem były powroty do Obozu Zagłady w Bełżcu. Jednak to opowieść na inną okazję.
Stanisław Obirek (ur. 21 sierpnia 1956 w Tomaszowie Lubelskim) – polski teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.”