„Muzyka oczyszcza. Da się to poczuć naprawdę wyraźnie w momencie, kiedy choć na jakiś czas człowiek pozwoli się opanować przez destrukcyjne dziedziny życia. Czego byśmy nie słuchali, nawet jeśli miałyby to być niezwykle mroczne gatunki – depresyjny post-punk, destrukcyjny metal, albo pesymistyczna odmiana psychodelii, wszystkie one potrafią okazać się paradoksalnie pozytywnymi siłami, „dobrem” mającym na psychikę zbawienny wpływ. Nawet „zła” muzyka jest w gruncie rzeczy sztuką przynoszącą ukojenie. Sięgając po „One Hundred Years”, „Nice & Blue” czy „I Hate” nigdy nie miałem potrzeby zrobienia sobie krzywdy. Wyrzucenie negatywnych emocji często staje się dla muzyka elementem terapii, dla słuchacza zaś równie dobrą metodą na wyżycie się.
Dekadencja to słowo, którego w stosunku do twórczości zespołu Trupa Trupa użyłem wcześniej już co najmniej raz, przychodzące na myśl ilekroć zdarza mi się słuchać utworów tej grupy. Co ciekawe, dekadencja to podobno odmiana hedonizmu. I faktycznie, tu wydaje mi się takie stwierdzenie posiadać ogromny sens. Od samego początku w ocierającym się o wokalny fałsz zawodzeniu Grzegorza Kwiatkowskiego i towarzyszącej mu teatralnej intensywności kawałka „Snow” czuję przyjemny dreszczyk. To uczucie, że za chwilę wszystko runie, zostanie zdruzgotane i zniszczone. Nie fakt, że tak się stanie, ale samo pięknie uchwycone tu napięcie związane z oczekiwaniem. „Let it snow, oh I will disappear, I’ve got nothing to hide”. Czyż słowa te nie wyrażają silnej chęci wspomnianego na wstępie oczyszczenia? Nawet jeśli miałoby ono nastąpić w białej jak śnieg nicości.
Powtórzę się teraz z bezczelną premedytacją, ale kapeli z trójmiasta znów udało się nagrać kawałki pełne niesamowitej, zbawiennej dekadencji. Objawia się ona pod postacią różnych nastrojów. Mnóstwo w kompozycjach z „Headache” nieskrępowanej żywiołowości, ale i spokoju połączonego z… niepokojem. Takie jest przecież „Halleyesonme”, piosenka beznamiętna, opanowana, a mimo to w jakiś sposób straszna. „The Sky Is Falling” to rzecz najczytelniej tekstowo oddająca ducha płyty. Uczucie słuchania refrenu najlepiej wyraża natomiast sam tytuł albumu. Wydzieranie się prowadzące do bólu głowy, ale w tym wydzieraniu się jest metoda i znów stanowi to drogę do emocjonalnego wyzwolenia. Wreszcie, po ochłonięciu, przy „Sacrifice” możemy zauważyć i docenić ciekawsze brzmienie, oraz subtelność melodii. Na chwilę oczywiście, bo trzecia płyta Trupy to co rusz zjeżdżający w dół i szybujący w górę rollercoaster. Po iście upiornym „Getting Older” następuje kołysanka na miarę starego Spiritualized czyli „Give’em All”. Choćby cienia optymizmu nadal na próżno wypatrywać, ale niczego innego nie powinniśmy się spodziewać.
Ciekawie szuka się na „Headache” następcy zabójczego „I Hate” z poprzedniego krążka. Ciekawie, bo nie można tu raczej dokonać jednoznacznego wyboru. Killerów jest w zasadzie kilka. Możemy za takowy uznać „Snow” albo „The Sky Is Falling”, jak również ukryty pod siódemką hipnotyzująco-oszołamiający „Wasteland”. Powtarzane w kółko „running running running” z zapętlonym motywem klawiszowym i nawracającymi sprzężeniami plus wzbudzające ciarki zdanie: „lepers in square 155” tworzą efekt wirującego cyklonu, w którego środku znajduje się naturalnie słuchacz. Jest w końcu i chaotyczne nagranie tytułowe, agonia rozdzierania na strzępy, harmonia niepohamowanych wrzasków, wypuszczenie najdzikszej bestii. Nieźle wypada także końcowe „Picture Yourself” wędrujące od poukładanej melodyjności do rejonów twórczego noise-rockowego hałasu. Grzegorz Kwiatkowski brzmi tutaj wokalnie trochę jak Japończyk. Może stąd ten tajemniczo chwalebny odbiór płyty w blogosferze kraju kwitnącej wiśni?
Słychać „nowe odczytanie brzmieniowe” jak również pewien progres odnośnie kompozycji i produkcji, zadowolenie członków zespołu wyrażane w wywiadach można więc łatwo zrozumieć. „Headache” to album podobny do „++”, trochę inny, ale jakościowo porównywalny. Wybór pomiędzy jednym a drugim będzie raczej kwestią gustu, w zależności od tego czy zwycięży przyzwyczajenie i sentyment czy efekt nowości. Szalę przeważyć mogą też poszczególni faworyci umiejscowieni tu, czy tam. Po sesji z trzecią płytą Trupy Trupa czuję się syty, wyżyty, mam dość, ale czuję też zadowolenie. Czołowa nazwa młodej polskiej alternatywy potwierdziła swą pierwszoligowość.”