„Gdy scenarzysta Scott Snyder redefiniował postać Jokera na potrzeby budowanej rok historii „Death Of The Family”, w tej najbardziej popkulturowej formie jaką jest komiks, groteska, mrok i szaleństwo w osobie głównego złoczyńcy kumulowały w stopniu dotąd niespotykanym. Nie oszukuj mnie, twojego wiernego, nadwornego błazna. Zadaniem błazna było dostarczać rozrywkę, ale często przychodziło mu też wypełniać inne zadanie, o wiele ważniejsze. Musiał dostarczać królowi złe wieści. Te najgorsze, z całego królestwa, wyjaśnił w miłosnym wyznaniu skierowanym do Batmana rozchichotany Joker. Jeśli komiks mógłby być ilustrowany muzyką, w tym przypadku najbardziej odpowiednią ścieżką dźwiękową byłaby Trupa Trupa.
Na „++”, znakomitym albumie sprzed dwóch lat, w niemal rubasznie cyrkową formę muzyczną opakowany był faktycznie komiksowy wręcz turpizm. „Headache” nie puszcza oka do słuchacza już w tak bezpośredni sposób. Dawne brzmienie, kabaretowe i dzięki wyeksponowanym klawiszom przypadkowo w gruncie rzeczy doorsowskie, skupiło się w bardziej precyzyjną formę, nie tracąc jednak podskórnego chaosu. Barokowy turpizm ustąpił miejsca niedwuznacznemu nihilizmowi i prostym repetytywnym tekstom, nawet jeśli podanym przy pomocy kojących melodii, to nie pozostawiających już złudzeń, że za każdym upadkiem i szaleństwem stoi ciągły, świdrujący ból głowy.
Chaotyczny, noise’owy, ale piosenkowy „Snow”, stosunkowo najbliżej jeszcze ma do estetyki „++”, choć już tutaj wyraźnie słychać przesunięcie akcentów z klawiszy na gitary. „Sky Is Falling” ma chyba najwyraźniej zarysowaną piosenkową strukturę, nawet z wykrzyczanym refrenem, brzmieniowo zaś i kompozycyjnie sięga do klasycznego amerykańskiego indie-rocka spod znaku Pavement, Sebadoh i Dinosaur Jr. Oczywistych nawiązań na szczęście Trupa Trupa więcej nie potrzebuje, a w równym stopniu zaskakuje dansingowe „Sacrifice” z echami Davida Bowiego, co medytacyjne „Halleyesonme” kojarzące się jednocześnie z dark-ambientem Forest Swords i z kuchennym industrialem czeskiego Kittchena.
Co prawdziwe napędza „Headache” to bezbłędna motoryka, która w „Wasteland” eskaluje w zgrzytliwe gitary, a w „Rise And Fall” buduje rozpędzającą się, zapętloną piosenkę. Co zaś ledwie sugerowane było na „++”, mianowicie, że Trupa Trupa świetnie może realizować się w dłuższych formach, wreszcie znajduje spełnienie. Początkowo rozstrojone „Getting Older” poprzez gitary rodem z wczesnego psychodelicznego Pink Floyd sięga w finale po satysfakcjonujący noise. Finałowe „Picture Yourself” zachwyca rozpędzonym, wręcz ekstatycznym charakterem. To jednak tytułowy „Headache” nie tylko przyćmiewa resztę albumu, ale już w pierwszej z dziewięciu minut okazuje się jednym z najbardziej fascynujących polskich utworów ostatnich lat.
Jeśli „++” miało być tym dla Trupy Trupy, czym dla Ścianki były „Białe Wakacje”, to ta jedna znakomita kompozycja odnalazła by się wśród pierwotnej, rytmicznej agresji „Pana Planety”. Avant-popowa motoryka, swego czasu tak doskonale opanowana przez Stereolab, znajduje tutaj swoje najlepsze spełnienie i dowodzi, że upiorna wręcz powtarzalność potrafi być najbardziej intensywnym środkiem wywołującym emocjonalną odpowiedź słuchacza. Ten jeden utwór sprawia, że do płyty chce się wracać, podobnie jak to było w przypadku „++”. Tamten album zawdzięczał to bardziej swojemu kompaktowemu charakterowi. Ten zaś przyciąga kongenialnym utworem tytułowym, może więc szkoda, że zamiast dwóch krótszych piosenek zespół nie przygotował drugiej dłuższej formy, która zrównoważyłaby niezaprzeczalną wagę „Headache”.
Trupa Trupa z taką samą lekkością jak choćby Deerhunter żonglują tymi elementami gitarowego rocka, które zachowują świeżość w dzisiejszych warunkach, zachowując przy tym w pełni własne i autorskie brzmienie. „++” zamknęło etap kształtowania się brzmienia Trupy Trupy w krajowych warunkach. Wydany w zagranicznym labelu „Headache” ma wszystkie asy w rękawie, by stać się dla zespołu nowym i zasłużonym początkiem. A jeśli asy nie pomogą zawsze mogą użyć Jokera, błazen ze swym szaleńczym humorem dostarczy nam jeszcze wiele wieści.”