„Z Grzegorzem Kwiatkowskim sprawy mają się zupełnie inaczej – łatwiej mówić o nim niż o jego poezji. Młody poeta z Gdańska ma na swoim koncie kilka tomików i dwa albumy nagrane z „funeralno-cyrkowym” zespołem Trupa Trupa. Nie lubi czytać na głos swoich wierszy, uważa bowiem, że nie do końca należą do niego – to głosy umarłych, zamordowanych, skatowanych, cierpiących, a on jest medium, które udostępnia im niewielką przestrzeń ostentacyjnie anty-poetyckiego wiersza.
Wydany w 2013 roku tomik Radości podzielił krytyków. Jedni odczuwali dreszcze w obliczu śmierci brutalnie odartej z humanistycznych złudzeń, inni utyskiwali na efekciarstwo i emocjonalny terror. Nic dziwnego. Literatura nie ma bezpośredniego dostępu do śmierci i nigdy go mieć nie będzie. Udzielanie głosu umarłym to jedna z najtrudniejszych form wyrazu. Gdy wiersz mówi w imieniu sześcioletniej żydowskiej dziewczynki, łatwo o zarzut nieetycznej uzurpacji (wiersz-nagrobek pt. Buzia Wajner, ur. 1937 zm. 1943). Czyli co? Poezja ma wybór: może dostojnie milczeć lub podążać dobrze przetartym szlakiem wyrażania niewyrażalnego. Ale Grzegorz Kwiatkowski urodził się w 1984 roku i problem „poezji po Oświęcimiu” to nie jest do końca jego problem. Bliższy niż Celan czy Różewicz jest mu Edgar Lee Masters i jego Umarli ze Spoon River. Sytuację poety – a bez rozpoznania tej sytuacji Radości zrozumieć nie sposób – komplikuje stan współczesnej kultury, która najchętniej wydałaby „dekret / unieważniający śmierć”. W dodatku między poetą a jego bohaterami zalegają złoża dziesięcioleci, złogi drobiazgowych interpretacji i analiz, papiery, dyskursy, narzędzia, metody, teorie, tryby, warunki i obostrzenia. On chciałby przeżyć tamto umieranie możliwie bezpośrednio, poczuć je na własnej skórze, lecz rozmnożone widma krytyków, naukowców, świadków zatykają mu usta, wskazują, co powinien czuć, co myśleć, w głowie huczą głosy, że tak nie można, tak nie wypada, to już było, tamto prowadzi donikąd. Śmierć to narracja. Śmierć to semantyczny brak. Śmierć obrasta w metafizyczne piórka, w rytuały, znika pod warstwą symboli.
Grzegorz Kwiatkowski pragnie czystej esencji. Z wyrachowaną naiwnością tworzy poezję, która próbuje się przebić na tamtą stronę. Bez żadnej asekuracji wejść w czyjeś ciało. Poezję, która ascetycznymi wersami „tylko” powtarza śmierć. „Odcięto jej głowę tępą piłą / i nikt nie wie gdzie została pochowana / gdyby to było przerysowanie / albo estetyczna zabawa /ale: odcięto jej głowę tępą piłą / i nikt nie wie gdzie została pochowana” (Dora Drogoj, ur. 1923 zm. 1941).”