„Kiedy przed dwoma laty Grzegorz Kwiatkowski wydał swoje Radości, tomik wierszy odważnie przekraczających przyjęte sposoby mówienia o złu w historii, w relacjach rodzinnych i społecznych, krytycy zastanawiali się, czy epatowanie brutalizmem służy budowaniu współczucia wobec ofiar. Odpowiedź twierdząca prowadzi do kolejnych, równie trudnych pytań, które można postawić wobec Spalania (czy też Spalań, bo obie formy dałoby się uzasadnić) – drugiej książki poetyckiego cyklu, zaplanowanego przez autora jako trylogia.
Nowe wiersze gdańszczanina bardzo konsekwentnie rozwijają ludzko-zwierzęco-kulturowe panopticum. W dwudziestu dwu krótkich wierszach Spalania dominuje pełne maskowanego napięcia relacjonowanie faktów: ton wyznań, a może raczej zeznań, wymuszonych na wielu podmiotach. Przy czym w gruncie rzeczy jest to przymus wewnętrzny. Bohaterowie, którym Kwiatkowski udziela głosu, mówią o swojej przeszłości, jakby była czymś koniecznym i jedynym możliwym – bez wyrażanego wprost żalu, wstydu, skrępowania. Tłumaczą ją, jednocześnie nie tłumacząc się z niej wcale. A jednak umieszczają swoje historie w szokujących kontekstach, podważając ich wiarygodność przez narracyjne manipulacje, niekoniecznie uświadomione. Czynią siebie dawnych przedmiotem estetycznego oglądu, który ma uwznioślić i uabstrakcyjnić okrucieństwo: tak, aby stało się obiektem, nie zaś winą, przekraczającą miarę zła.
Motto książki to fragment arii Papageno z Czarodziejskiego fletu Mozarta: „jam ptasznik biedny dopiero z lasu przychodzę wesoły hopsasa hopsasa”. Ton groteskowego przemieszania grozy i chichotu powoduje wrażenie obcowania z Freudowskim „niesamowitym”. Zdanie „Chodzić na długie leśne spacery”, które w zwykłym kontekście byłoby receptą na zdrowie i harmonię duchową, wprowadza nas w przestrzeń aksjologicznego chaosu. Leśna sceneria pośrednio wskazuje na kierunek, w którym, wbrew intencjom muzykalnych, wykształconych oprawców nieuchronnie dryfuje społeczeństwo oparte na przemocy – tej fizycznej i tej ideologicznej. Ptasznik z baśniowej wiedeńskiej opery, szacowni emeryci dożywający swoich dni wśród zieleni, ofiary kryjące się wśród drzew przed pogonią jak łowna zwierzyna przechodzą przez scenę, każdy ze swoją arią. Las okazuje się dekoracją, sztuczną na tyle, że nie pozwala odwołać się do kategorii zła wpisanego w tak zwaną „naturę ludzką”. Bohaterowie nie są zezwierzęceni (co mogłoby nadać ich losom charakter walki o byt), przeciwnie, eksponują swoją przynależność do swoiście rozumianej sfery kultury. Nawet obelgi, którymi pogardliwie obrzucają innych („sepleniące myszy”, „małe świnie”, „bydlęta”) należą do utrwalonych w zasobach języka ekspresywizmów. Tyle że agresja ujawniająca się w słowach zawsze poprzedza fizyczną przemoc i towarzyszy jej jako uzasadnienie.
Las niesie ze sobą jeszcze jeden blok znaczeń: przeznaczony do metodycznego ścięcia i wykarczowania (makabrycznego odpowiednika rzezi) przypomina Auschwitz – miejsce „na podmokłych terenach u zbiegu Wisły i Soły”, pojawiające się w tomie jak refren, i rwandyjskie bagna. W wierszach Kwiatkowskiego eksterminacja wspominana jest jako sekwencje czynności, wykonywanych zgodnie z oderwanym od empatii etosem pracy:
podczas wojny układaliśmy ciała jak drewno
ale już po wojnie układaliśmy w lesie drewno
jak świeżo ścięte ciała
(leśnik Danz)
niemiecki drwal Adolf Eichmann
ostrzy siekierę ścina drzewo
i myśli o gorącym bulionie
(dawno temu)
przesłuchiwał mnie całe lata
dzień w dzień
to nie była jego wola
to była jego praca
(zresztą)
Oprawcy i ofiary opowiadają w książce okruchy swoich historii. Jak w antycznych inskrypcjach sepulkralnych i – coraz rzadziej – na współczesnych nagrobkach, a także w ważnej dla Kwiatkowskiego Antologii Spoon River Edgara Lee Mastersa, pozostawiają słowa, czyli ślady egzystencji. Czasem są to literackie nagrobki (Victor Oswin Puttrich, ur. 1866 zm. 1876), częściej jednak jedno-dwuzdaniowe strzępy relacji, zawieszone w niedomówieniu, jak zwykle u tego poety – bardzo wymownym. Konsekwentnie stosowana w Spalaniu liryka roli pozwala do klasycznych epitafiów dołączyć kenotafia. Poeta podarował głos także tym uznanym za podludzi, pozbawionym przez oprawców tożsamości ofiarom, które dla podtrzymania poczucia człowieczeństwa rozpaczliwie potrzebują imienia:
mówi kobieta która tak długo nosiła w swoim brzuchu jajo:
jak dać mu na imię?
choroby i wirusy posiadają imię
należy mu się imię
należy mu nadać imię
musimy go uspokoić!
musimy go uciszyć!
i coś mu wreszcie dać!
(dać)
Historia relacjonowana jest w tych wierszach – jeśli odwołać się do tropologii Haydena White’a – za pomocą rozproszonej metonimii i języka „obcości”. Często wspomnienia bohaterów przypominają perwersyjne baśnie, po wielokroć okrutniejsze od tych, którymi raczyli Europę bracia Grimm. Nie przypadkiem Kwiatkowski wplata w wiersze charakterystyczne „dawno dawno temu”, choć zdarzenia sprzed siedemdziesięciu lat nie są przecież zamierzchłą przeszłością. Gromadzi w nich domowe sceny kłótni i awantur, w których marzenie o ojcobójstwie czy synobójstwie przewija się jak psychoanalityczny fantazmat:
o siódmej dowiedziałem się że mój zacny ojciec umarł
co ja już wyraźnie przeczuwałem
w środę ma być pochowany
to znaczy ukryty
przed nami
przede wszystkim przede mną
nawet teraz chciałbym go rozedrzeć na strzępy
śmierć tutaj niczego nie zmieniła
spłodził mnie
a potem o mnie zapomniał
(zapomniał)
Energia uwalniająca się w tytułowym procesie spalania rodzi się z nienawiści. Przywodzi na myśl starotestamentową ofiarę całopalną, Holocaust, ale także pandemonium rzezi plemiennych (jak ta w Rwandzie), oraz siłę wzajemnych uraz, napędzającą przez lata relacje rodzinne:
tak to już jest
żadnych wyrzutów sumienia
nowe życie spycha i dopala stare
energia
energia
spalanie
spalanie
(Spalanie)
Uderzająca w Spalaniu jest odwaga wyeksponowania splotu bez mała erotycznej fascynacji z zadawanym i doświadczanym cierpieniem. Określanie zabijania, przesłuchiwania, eksperymentów medycznych na ludziach jako „pracy” ma przecież odebrać im charakter perwersyjnej przyjemności. „Nasz prawdziwy zawód to rolnictwo nie zabijanie” – mówi głos, by zaraz nazwać ofiary rzezi „plonami” (plony). Podobny zabieg, służący autodemaskacji zeznających, stosuje Kwiatkowski wielokrotnie: uparcie i skutecznie. To jedna z dwóch najważniejszych metod wycofywania się „ja” autorskiego z książki. Drugą jest konsekwentne umieszczanie w funkcji tytułu fragmentów wypowiedzi, najczęściej – na zasadzie echolalii – ostatnich słów utworu (podobnie nazywane były wiersze poprzedniej książki poety, Radości). Odbite od tekstu, żyją własnym życiem, obrastają w skojarzenia i sensy odległe od intencji, z jakimi zostały wypowiedziane przez bohaterów. Nieliczne na szczęście wiersze opatrzone tytułami komentującymi (jak lekcja estetyki w masowym grobie) wydają się na tym tle natrętnie przegadane – ale tylko dlatego, że autor tomu przyzwyczaił nas do ascetycznego balansowania na granicy milczenia.
Kwiatkowski nie zapomina lekcji Hannah Arendt na temat „banalności zła”. Jego bohaterowie są schludni, najedzeni, wielbią porządek i sztukę. Obok prostych rolników składa swoje zeznanie dyrektor fabryki czekolady i potomek Franza Schuberta, który „jeździł na rozstrzeliwania i wygwizdywał sobie piosenki przodka” (lekcja estetyki w masowym grobie). A przecież nic nie jest takie, jakim się wydaje. Dzieci z bawarskiej wioski śpiewające czystymi głosami Brucknera w wierszu również przywodzą na myśl słynną scenę ludowego festynu z Kabaretu Boba Fosse’a, lub obłudę i okrucieństwo małych bohaterów Białej wstążki Michaela Hanekego. Po przeczytaniu Spalania pozostaje w nas operetkowy, absurdalny zaśpiew Papagena, uszminkowane zło, jatka w teatralnych dekoracjach. Lekcja estetyki w masowym grobie.”