„Uważacie, że współczesna muzyka została odarta z emocji i ucieka od trudnych tematów? Nowy album Trupa Trupa jest lekarstwem na tę chorobę. Trupa Trupa to jeden z niewielu nowych polskich zespołów, którego debiutancka epka zrobiła na mnie spore wrażenie. Tak właśnie powinno być. Nie wiesz nic o kapeli, ale trafiasz na jej kilka piosenek, po których wysłuchaniu jesteś pewien, że nazwa zapadnie ci głęboko w pamięć. Wydany w 2010 roku krążek zawierał cztery gitarowe utwory, inspirowane psychodelicznym graniem z lat 60. Na uwagę zasługuje zwłaszcza frontman i poeta Grzegorz Kwiatkowski, którego teksty i charakterystyczna maniera nadają utworom mocy i wyrazistości.
W 2011 roku grupa powróciła z pełnowymiarowym debiutem, który bez cienia przesady można nazwać udaną, choć nieco spóźnioną polską odpowiedzią na The Velvet Uderground i The Doors. Dziewięć nowych utworów pozwalało szerzej spojrzeć na możliwości trójmiejskiego kwartetu. Takie numery jak “Good Days Are Gone” czy “Revolution” były wyraźnym sygnałem, że gdzieś pod tymi niepozornymi melodiami czają się spore pokłady gniewu. Gniewu, który w pełni dał o sobie znać na najnowszej płycie formacji.
Tajemniczo zatytułowany krążek “++” jest przykładem tego, jak zaprezentować słuchaczom nowe oblicze, bez stylistycznej rewolucji. W muzyce Trupy nadal dominują minimalistyczne przesterowane gitary i dźwięki hammonda. Tym razem jednak brzmienie jest mniej garażowe, a bardziej krystaliczne i przestrzenne. Co ciekawe, uzyskano je nie dzięki nagraniom w nowoczesnym studiu, ale w niecodziennym miejscu jakim jest Nowa Synagoga w Gdańsku-Wrzeszczu. Wszelkie echa i pogłosy obecne w takich numerach jak “Over” czy “Here and Then”, są zasługą akustyki tego niezwykłego obiektu. Grzegorz Kwiatkowski i jego koledzy wiernie trzymają się do tego na krążku inspiracji rodem z lat 60. Singlowy “Felicy” to utwór, który spokojnie mógłby trafić na debiut Pink Floyd. Z kolei “Home” i “Influence” brzmią jakby podczas nagrań za konsoletą stał sam Lou Reed. Nie jest jednak tak, że Trupa Trupa tylko pożycza nie dając nic w zamian. Cały krążek jest utkany z różnorodnych dźwięków (pojawia się nawet sekcja dęta z udziałem m.in. Mikołaja Trzaski), które razem tworzą spójną wizję muzyki. Mamy tu wszystko czego trzeba w rock’n’rollu – proste riffy, mocną sekcję rytmiczną, wyrazistego frontmana, a przy tym pewną tajemnicę, która sprawia, że całość brzmi niejednoznacznie.
Ważnym dopełnieniem muzyki są teksty autorstwa Kwiatkowskiego i basisty Wojciecha Juchniewicza. Daleko im do niewinnej “Koszuli w kwiaty” z pierwszego wydawnictwa. Trupa Trupa, podobnie jak Graftmann na “The Greatest Queen” pokazuje, że polski zespół może śpiewać po angielsku i robić to z sensem. Z tym że na “++” znajdziemy teksty o znacznie cięższym kalibrze niż piosenki opolskiego songwritera. Na początek dostajemy cios prosto między oczy, w postaci utworu “I Hate” – jeśli ktoś chce może policzyć ile razy pada w nim tytułowe wyznanie, ja się pogubiłem. Tak ustawiona poetyka towarzyszy piosenkom do samego końca. Śmierć i związana z nią bezradność to główny motyw przewijający się przez utwory. Miejscami przyjmuje groteskowe oblicze rodem z wierszy Grochowiaka (“Dei”), a czasem brzmi przerażająco prawdziwie (“Here and Then”).
Trupa Trupa muzycznie i tekstowo eksploruje rejony rock’n’rolla, na które wielu nie ma odwagi wejść. “++ nie jest przyjemnym albumem na letnie popołudnie. To mocny krążek, który zasieje w was niepokój i zmusi do refleksji. Sięgacie po niego na własną odpowiedzialność.”