Skip to content

Sundown Syndrome

„Już za niedługo Gdańsk nie będzie znany tylko dzięki Fontannie Neptuna, z największego w średniowiecznej Europie dźwigu portowego czy ze stoczni. Właśnie materializuje się im nie lada konkurencja. Może nie da się jej pomalować sprayem, nie ma tak dużej powierzchni użytkowej, może ciężko będzie jej zrobić zdjęcie, może uda się coś o niej przeczytać.. To pewne. Ale najpewniejszą metodą, by zapoznać się z nowymi ulubieńcami polskich turystów jest muzyka. Tak, Gdańsk ma powody do chlubienia się pewną grupą muzyczną – nie grającą byle jakiego popu i ckliwej elektroniki. Ten ciężki bursztynowo-ołowiany kawał rock’n rolla, wyłowiono prosto z Bałtyku. Zasadnym jest doszukiwać się tu ingerencji Boga mórz i oceanów – on musiał maczać w tym palce… Trupa Trupa.

Po tę płytę nie powinni sięgać życiowi narwańcy; nie da się jej wysłuchać za jednym strzałem… kolejny.. kolejny.. i dopiero wtedy wyrabia się w Tobie ocena faktyczna. Patrząc z perspektywy polskiej, sielskiej prowincji, ich styl i przepis na muzykę jest jak zobaczenie całkowitego zaćmienia słońca (zazwyczaj jest pochmurno) – to wydarzenie na skalę ogólnokrajową. Jest to chyba jedyny w swoim rodzaju projekt (obok nieistniejącego Indigo Tree), który ma do zaoferowania słuchaczowi ampułkę prawdziwych emocji w niewygórowanej cenie, autentyczną i prawdziwą. Zauważalne są pewne pojedyncze podobieństwa w niektórych chwilowych momentach piosenek, ale wynika to raczej z epoki (psychodeliczny rock lat 60. i 70., Joy Division i inni…), którą szczególnie upatrzył sobie czarno-biały kwartet w osobach: Grzegorz Kwiatkowski, Wojtek Juchniewicz, Tomek Pawluczuk oraz Rafał Wojczal. Sprawne balansowanie pomiędzy granicą szaleństwa, otchłaniami umysłu, oparami wylajtowania, powolnym dogorywaniem, panicznym lękiem, energetycznym drinkiem i rosnącym podnieceniem końca czyni debiutancki album Trupy Trupy faunistycznie różnorodnym. Panoramix ma podobnie w kociołku.

Gdy po raz kolejny przesłuchuję najnowszy, jedyny do tej pory longplay tych gości, to nie mogę się pozbyć wrażenia jakby dusza Jima Morrisona nagle postanowiła opuścić piekło i stwierdziła, że zadomowi się w Gdańsku. To nie byle jakie wyróżnienie. Muzycznie jest surowo, garażowo, z elementami brytyjskiej psychodelii, z charakterystycznymi dla rocka lat 60. klawiszami. W ciągu tych niecałych trzydziestu minut z głośników sączy się potężna energia i melodyjna różnorodność. Czy to będzie rozpoczynające, anarchistyczne i transowe Revolution albo gniewne Good days are gone, lub moje ulubione, krótkie i mocne Marmalade Sky – emocjonalność liryczna i muzyczna tych piosenek potrafi porwać niejednego obojętnego. Płyta kończy się utworem Take my hand – idealnie dopełniającym i stanowiącym efektowną klamrę dla brzmień zawartych na albumie. Fantastyczna produkcja Adama Witkowskiego dopełnia tylko obrazu płyty kompletnej.

Płyta jest w języku urzędowym świata – szkoda, że zespół nie zdecydował się na kilka piosenek po polsku (rozumiem, jednolitość stylistyczna, koncept, harmonia itp.) – większe byłoby pole rażenia liryki. Grzegorz Kwiatkowski pięknie zadbał o to, by od strony tekstowej była ona schludnie uprasowana. Kto czytał choć jeden tomik znamienitej twórczości Kwiatkowskiego, ten wie jaki poziom osiąga jego słowo. Zwykliśmy narzekać na polskie teksty, nawet te śpiewane po angielsku – tu nie ma się do czego przyczepić.

Coś jest na rzeczy, że w Trójmieście powstają najciekawsze zespoły muzyczne w Polsce. Trupa Trupa niczym nie ustępuje starszym kolegom z podwórka, a przyszłość nie wydaję się być tak ponura jak nazwa tego najciekawszego debiutu ostatnich miesięcy, a może nawet i lat.”

www.sundown-syndrome.blogspot.com

FacebookTwitter