Skip to content

Recenzja Osłabić – Fundacja im. Karpowicza

“Grzegorz Kwiatkowski mówi rzeczy ważne. I intrygujące. Fałsz jest obcy tej poezji, bo wiersz tworzy się na naszych oczach. Dosłownie. Bywa, że dotyka ideału, bywa, że dosyć skutecznie od niego ucieka. Zawsze jednak jest to głos świeży. To głos, który gwiżdże na trendy i mody.” Dalej można nie czytać, ale dla zainteresowanych: taki blurb (modne słowo) wypisał Piotr Kępiński na okładce nowego tomiku Grzegorza Kwiatkowskiego, Osłabić (Nowa Ruda: Mamiko, 2010). Przytaczam nie bez powodu. Nie żebym wątpił w marketingową skuteczność takich notek, ale nie mam zielonego pojęcia, co chciał wyrazić krytyk. To dobrze czy źle, że fałsz jest obcy tej poezji? Znaczy to tyle, że niezdolna jest do jego rozpoznania, do krytycznych operacji na języku (afałszywa), czy też może, że nie jest fałszywa, a więc wiarygodna? Ale w jakim kontekście może w ogóle być fałszywa poezja, która się właśnie tworzy, a do tego gwiżdże? I to na trendy, mody, wspólne mianowniki i co tam jeszcze przyjdzie do głowy.

Nie wiem też niestety, na ile rzeczywiście jest to głos “zawsze świeży” (skoro modernistycznie wypina się na tradycje i konwencje) i czy naprawdę na coś gwiżdże. Kwiatkowski, poeta i muzyk, oddaje w nasze ręce trzeci tomik, najogólniej mówiąc poświęcony cierpieniu. Sprawa to nie nowa, bo o czym jeszcze może być poezja? O miłości, śmierci, czasami o kilku radośniejszych rzeczach. Zatem nie w temacie przyjdzie szukać nowatorstwa i świeżości, którą skwapliwie ogłosił Kępiński. Może więc w formie, czymkolwiek miałaby dziś być? Tutaj owszem, kompozycja może zaskoczyć. Mamy siedem rozdziałów, poprzedzonych prologiem i zamkniętych epilogiem, przy czym na każdą część składa się kilka wierszy. A więc próba dramatu i powieści, ale przede wszystkim opowieści, osnutej wokół głównego motywu bycia podmiotem jako przepracowywania pewnej traumy. Ale to w gruncie rzeczy też nic nowego, ani poplątany poemat ŕ la Wirpsza, ani spadające literki Sosnowskiego. Język również pozostaje dość klasyczny, trochę minimalistyczny, precyzyjny, ciekawy i widać, że odpowiednio przemyślany. Ale to też w żadnym razie nie jest oznaka świeżości. Skończmy więc może z kulinarnymi metaforami i przeczytajmy kilka wierszy, albo chociaż prolog:

stoi na ośnieżonej polanie i otwiera się na inne
i chce aby inne go pożarło a potem aby on pożarł inne

(inne)

Inność i obcość, przepaść między ludźmi, jako źródło cierpienia i strachu. W te sprawy celuje – momentami bardzo zręcznie – Grzegorz Kwiatkowski.

Tytuł tomu skojarzył mi się na początku z nadal [sic!] świeżo brzmiącą u nas propozycją osłabienia metafizyki, a więc “myślą słabą” Gianniego Vattimo. Ale czy aż taki filozoficzny kaliber obrałby Kwiatkowski i właściwie po co? Trzeba więc było zrewidować wcześniejsze przypuszczenia, trochę się uspokoić i wrócić na tory naszej poezji. Osłabić inaczej, czuć chłodniej, żyć mniej intensywnie, za to bardziej trwale, stabilnie. A tomik jak na złość, rozjątrza wszystkie możliwe rany i przekonuje, że cierpienie jest formą bycia, od zapłodnienia (udanego czy nie) po śmierć (naturalną i od noża). Mamy więc sprawców życia – niczym sprawców zbrodni – i właściwie na równi z nimi waloryzowanych morderców. Mamy tortury i gwałty oraz zwyczajne umieranie, jak w romantycznie nacechowanym wierszu wielka kochanko:

– co to jest?
to perski kot
te chmury są deszczowe
ta ziemia to less
wielka kochanko
droga staruszko
dwie rurki podłączone do twojego nosa

Przekonująco brzmi tu i przyznawanie się do winy, i łudząco balladowe komunikaty skierowane do umierającej, i zdziecinniałe katalogowanie świata na nowo w obliczu starzenia się i śmierci. Ostatecznie wyrzekane więc “przez całe życie byłem z gruntu zły” zasługuje raczej na miano hiperboli lub też paraboli – bo jeśli coś jest z gruntu złe, to przede wszystkim świat, ze szczególnym akcentem na ziemię-grzęzawisko i “gościnny mech”.

Jednym z tematów tomiku jest oczywiście śmierć, a wielokrotnie to właśnie umarli zabierają głos. Ich nowa perspektywa pozwala przypatrywać się byciu i to bycie rozpamiętywać. Stają się wszak “czystym obserwowaniem” (jak podmiot wiersza obserwowanie) i zyskują zdolność do uwolnienia się, zostają wyzwoleni od wszelkiego posiadania, również siebie nawzajem. Wielokrotnie powracać więc musi motyw mitologizującej tęsknoty za czymś (jak za zębami z utworu zębów) oraz pośmiertne poczucie wykorzenienia z lokalnych społeczności czy stosunków własności, regulujących czas i materię (kwilenie, morbio, uwagi, “Rupert i synowie”). Poszczególni bohaterowie – a przez to cały tomik – upodabniają się w tym bardzo do słynnej antologii Edgara Lee Mastersa Umarli ze Spoon River. Podobnie jak oni obserwują i podobnie jak oni rozliczają się, raz ze swoim życiem, innym razem z czasem, który oddziela obecną perspektywę od znanego im świata.

Co istotnego wnosi jednak Kwiatkowski, to powracającą niczym echo, rytualną deklamację, wyznanie wiary (a raczej zwątpienia) kolejnych bohaterów: powinni się nie urodzić, powinniśmy się nie urodzić. Ta fraza, powtarzana zawsze dwa razy i odmieniana przez kolejne osoby, jest tym dramatyczniejsza, że cały tomik budują skrajnie subiektywnie wyznania. Bohaterowie nie wątpią w swoją podmiotowość, wręcz przeciwnie, świat postrzegają właśnie z perspektywy indywidualnego “ja”. Czy to czyni ich złymi, jak w cytowanym wcześniej wyznaniu? Można tu raczej mówić o skrajnym egoizmie, który doprowadza do okrucieństwa, nieuzasadnionego cierpienia – czasem w groteskowej postaci – i nieludzkich zachowań (np. wieża z cukru albo historia nawrócenia szatana, znajomość, w domu) Być może taki trop byłyby uzasadniony, zwłaszcza w kontekście wiersza osłabić (który dał tytuł rozdziałowi i całemu tomowi):

świeże bułki wkładaliśmy do zamrażarki
a potem do piekarnika
tak że znowu były świeże

tak bardzo chciałabym ci je mamusiu dać
ale mieszka w tobie rak

i to mogłoby go umocnić
i to mogłoby mnie osłabić

A więc nie zło jako takie, zło ontologicznie, ani też Inność jako źródło traumy, ale inność jako konsekwencja podmiotowości. Bohaterowie wierszy Kwiatkowskiego nie są bowiem nieuważni w tradycyjnym znaczeniu, nie są zapracowani ani zajęci czymś ważniejszym od drugiego człowieka. Wydają się zajęci właśnie tym – niedostrzeganiem, które umacnia ich, a osłabia tkwiącą w nich śmierć. Są – do pewnego przynajmniej momentu – przeciw, zwróceni twarzą w drugą stronę, mimo że śmierć jako taka (np. w postaci odchodzenia bliskich) sama do nich przychodzi i zaprasza.

Dlatego celne wydają się właśnie monologi umarłych, którzy przestają posiadać zobowiązania i mogą wnieść inne spojrzenie na świat. Ale czy lepsze, bardziej afirmujące? I co miałoby być przedmiotem tej afirmacji? Stająca w rzędzie poetyckich krain – za pan brat z Ofirem Ważyka i Taorminą Gałczyńskiego – mityczna Morbio? Wszak Morbio z wiersza Kwiatkowskiego to tylko “zimna rzeka dzieciństwa // morbio / ziemia czyli wielki cmentarz”. W jednym zgodzę się z Kępińskim. Autor Przeprawy mówi rzeczy ważne, momentami intrygujące. Pozostawia garść wierszy, które potrafią zaszokować.

Jakub Skurtys

Recenzja do przeczytania również na stronie Fundacji

FacebookTwitter