“Rozpoczynające się właśnie lato zdecydowanie nie jest momentem, który kojarzy się z żałobą, śmiercią, rozpadem i końcem. Ale w tym roku w Polsce to właśnie ciepłe, słoneczne dni stały się czasem narodowej żałoby. Dlatego przedsięwzięcie trójki gdańskich artystów trafia do odbiorców w idealnym momencie. To poruszająca, alternatywna wizja żałoby narodowej – powszechnej i wszechobecnej, od której nie ma ucieczki i nie ma odwołania. Trzeba uważać, by przez zbieg dat nie dać się zwieść narzucającej się, prostej, wulgaryzującej całą sprawę interpretacji. Bo przecież ta prezentacja to nie prosta pochodna postsmoleńskiej atmosfery, ale raczej dzieło, które ma kontekst o wiele szerszy i mówi nie o którejkolwiek ze słynnych śmierci, ale śmierci w ogóle.
Czerń przesłaniająca inne barwy, niezliczone elementy funeralne i symbole tradycyjnie kojarzące się ze śmiercią – tak wygląda papierowy element projektu “Powinni się nie urodzić” – wspólnego dzieła młodych gdańskich artystów: poety Grzegorza Kwiatkowskiego oraz plastyków Macieja Chodzińskiego i Macieja Salamona. Podobny charakter miała ekspozycja, którą dwaj ostatni przygotowali w gdańskiej Galerii To-Be z okazji premiery tego wydawnictwa. Można ją było oglądać do niedzieli.
Wchodzących do niewielkiego pomieszczenia widzów uderzał mocny zapach kadzidła, natychmiast odsyłający wyobraźnię do świata kościelnych rytuałów. W niewyraźnie oświetlonym kilkoma zaledwie świecami pomieszczeniu główne miejsce zajmował nader ponury rekwizyt: dziecięce łóżeczko pomalowane na czarno, bardziej przypominające mary niż kolebkę. To właśnie w nim piętrzyła się sterta broszur z pracami Kwiatkowskiego, Chodzińskiego i Salamona. Uważna obserwacja pomieszczenia ukazywała oczom widzów spory zestaw innych funeralnych artefaktów: charakterystyczne dla wielu polskich domów taśmy, zasłaniające otwór w drzwiach (wykonane z czarnych taśm do dekoracji pogrzebowych wieńców), rysunki na ścianie wypalone płomieniem żałobnych świeczek, zachlapana czarną farbą figurka pary młodej z weselnego tortu, a wreszcie podwieszone prawie pod sufitem prezerwatywy, wypełnione czarną, gęstą mazią. To wszystko mogło robić wrażenie mocniejsze niż wszystkie transmisje pogrzebów – stały punkt kwietniowej ramówki polskiej telewizji – razem wzięte. Mogło robić, bo było mocne, było brudne, a jednocześnie nie uderzało w widza nachalnie i wprost. Trójka gdańskich artystów jest na to za inteligentna, żeby tanio zagrać na rozbudzonych w tamtych dniach w Polakach emocjach. Biją w wyobraźnię widzów subtelniej, ale przez to – bardziej przecież boleśnie.
Samo wydawnictwo opiera się na dość – wydawałoby się – banalnym pomyśle, zrealizowanym jednak w wyjątkowy sposób. Chodziński i Salamon postanowili bowiem zilustrować wiersze Kwiatkowskiego. Ale nie zrobili tego w sposób, w jaki zwykle myśli się o ilustracji. Stworzyli coś, co jest integralnym połączeniem tekstu i elementów plastycznych, funkcjonującym na co najmniej kilku poziomach: od sfery znaczeń i symboli, aż po warstwę najprostszą i najbardziej oczywistą, czyli fizyczny wymiar tekstu – kształt i sposób ułożenia wersów, wyrazów czy nawet poszczególnych liter. W ten sposób powstały autonomiczne dzieła, będące czymś więcej, niż zwykłym połączeniem wierszy i ilustracji. Są to, często porażające swą turpistyczno-tanatologiczną energią, wizje, które można oglądać i czytać jednocześnie.
Wiersze Kwiatkowskiego same w sobie są przecież mroczne, mocne i pełne brudu. Mnóstwo w nich bólu, końca, rozpadu, dzieją się na cmentarzach, w obozach zagłady, w miejscach, gdzie bardzo intensywnie pachnie śmiercią. Chodziński i Salamon jeszcze bardziej pogłębili te znaczenia. Rozmyte zdjęcia osób, które już dziś na pewno nie żyją, niewyraźne fotografie oświęcimskich baraków, czaszki, robaki, martwe rośliny, diabły – to wszystko powoduje, że wiersze Kwiatkowskiego nabierają jeszcze więcej mocy.
Przeglądając kolejne karty tego wydawnictwa – składa się ono z kilkunastu kart formatu A3, złożonych na cztery części i spiętych czarną wstążką – nie sposób nie pogrążyć się w iście żałobnym nastroju. Bez oficjalnych ogłoszeń, bez opuszczania flag do połowy masztu, bez zadekretowanych odgórnie zakazów jakiejkolwiek zabawy. To jest prawdziwa żałoba. Szczera, głęboka, a przede wszystkim – zaraźliwa i zachwycająca.”
Przemysław Gulda
Recenzja do przeczytania również na stronie GW.