Skip to content

Recenzja Powinni się nie urodzić

„W 1943 roku, na dwa lata przed śmiercią w Paryżu, francuski symbolista Paul Valèry stwierdził w Rumbach, że potęga poezji polega na niedefiniowalnej harmonii między tym, co mówi, a tym, czym jest. Na pewno więc w grę wchodzi język idei, dźwięk, metrum, współzależność tekstu wobec świata przedstawionego i wyobrażeniowego, a także setki innych czynników, szczególnie wówczas, gdy wierzymy w przypadkowość czy bezcelowość świata. Takie określenie wypowiedzi poetyckiej na pewno sprawdza się w wielu sytuacjach. Jesteśmy w stanie w nią uwierzyć, gdyż definicja jest pozytywna, pojemna semantycznie i można dodawać do niej kolejne słowa mające według nas stanowić istotę zjawiska, jaką jest „potęga poezji”. Mimo to zdarzają się momenty, w których niezbyt jesteśmy w stanie oddać słowami to, co czujemy podczas lektury.

Być może warto wtedy spojrzeć na to z innej strony: stworzyć definicję przez negację. Parafrazując Schopenhauera (filozofa bardzo ważnego dla twórczości Grzegorza Kwiatkowskiego), który w książce O samobójstwie i inne pisma pomniejsze pisze o bólu, można by stwierdzić, że poezja ma związek tylko z wolą i rodzi się, gdy coś hamuje, utrudnia, krzyżuje realizację jej zamierzeń: niezbędne jest jednak, by temu hamowaniu woli towarzyszyło poznanie. Na szali dorobku Kwiatkowskiego ból i poezja równoważyłby się bezsprzecznie. Dlatego też nie wydaje mi się nadużyciem przywołanie i delikatna modyfikacja słów niemieckiego myśliciela. Powinni się nie urodzić/Should not have been born to dwujęzyczny zbiór wierszy tego autora, który spokojnie deklasuje Krzysztofa Jaworskiego jako najbardziej pesymistycznego polskiego poetę. Dzięki temu wydawnictwu widać doskonale, że ta liryka urodziła się z blokady, trudności i powikłań w realizacji, a jednocześnie z możliwości głębszego poznania.

Od Przeprawy do Osłabić nie zmieniła się wizja świata autora. To wciąż rzeczywistość, w której rodzimy się samotnie po to, by samotnie umrzeć, świat w którym pan Cogito, ślepy dogmatyk, pozwala Niemcom na zabranie z jego domu ukrywaną żydowską rodzinę („pan Cogito i litera Pisma”, Eine Kleine Todesmusik). Mieszają się tu pojęcia dobra i zła, wojna wydaje się nieskończona, a pocieszenia nie można szukać nawet w religii. W wielu recenzjach dotyczących tomików Kwiatkowskiego poruszany był niezmiennie temat zaczerpnięty z wierszy takich jak „urodzić”, gdzie pojawia się nieśmiertelna fraza „powinni się nie urodzić” w różnych jej wariantach. Refreniczność zdania przywodzi na myśl środki stosowane przez innego osobnego poetę, jakim jest Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, przy czym nie można zarzucić żadnej wtórności, gdyż omawiany tu poeta sięga po inne, na wskroś modernistyczne osiągnięcia poezji. Stąd być może bierze się oswojenie tej twórczości, jej nieopieranie się na ponowoczesnych zdobyczach językowych, lecz na tematologii. Wyraźne wątki i ich eksploatacja to wizytówka Powinni się nie urodzić.

Zbiór wierszy to okazja do przypatrzenia się duchowi książki, która nasiąknięta jest twórczością Edgara Lee Mastersa, a zwłaszcza Umarłymi ze Spoon River. Tego miasteczka, z cmentarzem na wzgórzu, można od teraz szukać także w Polsce. Wiemy nawet, gdzie dokładnie. O ile „Wzgórze”, wiersz Mastersa, nie wskazuje szczególnego miejsca na mapie (wiemy tylko, że „Wszyscy, wszyscy śpią tu na wzgórzu”), to „na wzgórzu” z Przeprawy gdańskiego poety konkretyzuje położenie, ściśle nawiązując do pierwowzoru.

leżę na wzgórzu gdańskiego cmentarza Srebrzysko
jest jesień więc ponad gliną na piachu rude igliwie
moje pierwsze wołanie o pomoc, mój pierwszy krzyk
w dniu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy
we Freie Stadt Danzig w Polsce na Pomorzu
w dniu moich narodzin 27 czerwca 1932 roku (…)
ostatnie urodziny obchodziłam w wynajętej kawalerce
przy dawnej Adolf Hitler Strasse w dzielnicy Langfuhr
tego dnia odebrałam sobie życie odkręcając gaz

Przeniesienie motywu oddania głosu zmarłym na rodzimy grunt wyszło niespodziewanie dobrze, zupełnie jakby nasze społeczeństwo przeżywało teraz te same problemy, jakie przeżywali wówczas mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Sądzę, że bierze się to z uniwersalności pewnych problemów filozoficznych, ale także analogii w poznawaniu oblicza kapitalizmu. Masters opublikował swoją książkę w 1915 roku, gdy w Ameryce zaczął się gwałtowny rozwój przemysłu, a elity nastawione były na zysk. Kwiatkowski zaś jest poetą krytykującym współczesne niezaangażowanie, odżegnywanie się od spraw społeczności lokalnych, a także rozpadu związków rodzinnych (wiersze takie jak „dom” czy „niczym” doskonale to ilustrują). Ciężki nastrój tomów spowodowany jest natężeniem tekstów narracyjnych o zabarwieniu nihilistyczno-egzystencjalnym, jak „wielka kochanko” z osłabić, silnie spuentowanych i pesymistycznych.

Dlatego też lektura tomów, czy to po polsku, czy po angielsku – w tym momencie należą się tłumaczowi pochwały, bowiem przekład nie stracił nic z niuansów, jakie niosą za sobą polskie wersy tych poezji – pozostawia czytelnika w refleksyjnym, gorzkim i dojmującym nastroju. Jest to oczywiście zachętą do chociażby przejrzenia Powinni się nie urodzić/Should not have been born, szczególnie w czasach językowych gier, które zazwyczaj nawet gdy powodują zadumę, to raczej nad sensem istnienia poezji w ogóle, niż bytu poszczególnych jednostek, jakimi jesteśmy i jakimi byli (są?) nasi przodkowie, świadkowie historii. A teraz milknę, nim powiem o kilka słów za dużo, bo jak twierdził Schopenhauer, sztuka milczenia jest większa niż sztuka mówienia. Pomilczę nad książką Kwiatkowskiego.”

Marcin Sierszyński, Fundacja im. Karpowicza

FacebookTwitter