„Zdemitologizuj koryto” – pisze Grzegorz Kwiatkowski w wierszu „Powódź” i podmywa fundamenty tradycyjnej poezji. Nakazuje: „Czcij bycie dworcowym żulem, puszczalską kurwą”, stawiając na scenie chorych, martwych, zgwałconych. To oni opowiadają swoje historie. Poezja Kwiatkowskiego to okrutne bajki z jeszcze okrutniejszymi morałami. Żyjesz, ciężko pracujesz, a potem umierasz. Banalne? Może i tak, ale taka jest prawda. Taka jest prawda.
Literatura sygnowana nazwiskiem Kwiatkowskiego to spójny, wielowymiarowy projekt artystyczny. Jest on bowiem autorem czterech tomów wierszy: „Przeprawa”, „Eine Kleine Todesmusik”, „Osłabić” i „Radości” (recenzowanych przeze mnie na łamach „artPapieru”) oraz dwujęzycznego polsko-angielskiego zbioru „Powinni się nie urodzić”. Wokalistą i autorem tekstów zespołu Trupa Trupa, słów do spektakli, jednym z bardziej aktywnych twórców trójmiejskiego artystycznego fermentu, z Maciejem Salamonem (wokalistą genialnego rodeo pankowego Gówna) i Maciejem Chodzińskim tworzącym instalację będącą spotkaniem poezji ze sztuką wizualną – składa się ona z czarno-białych i szarych rysunków, krzywych, infantylnych literek, trumien, czaszek, zdjęć noworodków połączonych z traumatyczną poezją Kwiatkowskiego. Przypomina to listy złych dzieci i ich złe marzenia. „[T]wojemu kochankowi zafundowałbym pobyt / w sercu koncentracyjnego obozu / albo wytresował psy / powołane do regularnych gwałtów” („Siły”). Teksty Kwiatkowskiego, muzyka jego kapeli, projekty, w które się angażuje, i jego poezja mają ze sobą wiele wspólnego. „[M]oje dziecko płonie / powinnam je zgasić / ale jest takie piękne / gdy płonie”. U Kwiatkowskiego piękno zawsze nosi w sobie ziarno zła, jest jego przyczyną lub rezultatem. Wiersze autora „Radości” nie są więc piękne. Nie mogą takie być.
Twórczość Kwiatkowskiego wymierzona jest w tradycję poetycką, postmodernizm, pretensjonalnych artystów. Jego wiersze w centrum artystycznej aksjologii stawiają fakt. Nie znajdziemy tu jednak Prawdy. Autor w jednym z wierszy (naprawdę zabawnym, bo u Kwiatkowskiego znajdziemy pewną makabryczną, mocną wersję humoru) spotyka Pana Cogito. „pan Cogito i litera Pisma” opowiada o herbertowskim bohaterze, który podczas wojny ukrywa Żydów w piwnicy, później wydając ich Niemcom, ponieważ ceni prawdę. „[A] potem otwiera Pismo Święte / i zakreśla ołówkiem: / a mowa wasza / niech będzie prosta / tak tak / nie nie”. Nie można zaufać sobie, swoim słowom, deklaracjom. Prawda tkwi tylko w doświadczeniu. Nie mamy nic innego. Dostajemy poezję nagich faktów, autor pisze wbrew relatywizmowi, przywraca świat poprzez epatowanie (ale czy słowo „epatowanie” nie jest już świadectwem ucieczki?) bólem. W świecie języka, w świecie Rorty’ego i Butler wiersze Grzegorza Kwiatkowskiego stanowią pewnego rodzaju „ustanowienie uniwersalizmu”. Poeta jednak w przeciwieństwie do Alaina Badiou nie poszukuje lekarstwa, nie wierzy w pocieszenie. Kiedy umiera twój ojciec, dyskurs ci nie pomoże. Kiedy młodą dziewczynę gwałci czterech mężczyzn, teoria aktów subwersji się nie przyda. Kwiatkowski podaje nam więc fakty na surowo. Nie proponuje eskapizmu. „[B]iałe małpy w termalnym stawie / naokoło stawu jest śnieg / a w powietrzu unosi się para / nagle małpy stają się niespokojne / (pewnie wyczuły że chcę je opisać) / jedna z nich wychodzi z wody i mówi: / jesteśmy białymi małpami / w termalnym stawie / naokoło stawu jest śnieg / a w powietrzu unosi się para” („Małpy”). Czy autor jest w stanie uczynić rzeczywistość bardziej realną od tej zastanej? Czy język poety jest w jakiś sposób bardziej wartościowy od języka małpy? Grzegorz Kwiatkowski tworzy poezję, która jest wszystkim tym, czym poezja być nie powinna. Estetyzację stawia na ringu z nagim doświadczeniem. Metafora nie ma szans z martwym dzieckiem. „Artysto / niech pochłonie cię / ziemia”, dziewczyny z ASP z końskimi mordami, sezonowi buntownicy „powinini się nie urodzić”.
Zamiast egzaltowanej poetyki znajdziemy w poezji Kwiatkowskiego niepokojące opowieści, żywoty grzeszników, elementy magii wyłuskane wprost z codzienności. Autorowi udaje się dokonać syntezy twardej rzeczywistości z wyjątkowym rodzajem niezwykłości czającej się gdzieś na marginesie, uboczu, pomiędzy znaczeniami. Słońca zaśmiały się ogniem, który trawi go do dziś. Szukał czegoś w jamie – jest trochę strasznie, włożył rękę. Znalazł piękny szal. Miał być dobrym synem, a obciął komuś ucho.
Wszystkie najbardziej interesujące, nieprzewidywalne relacje rozwijają się w niedopowiedzeniu. Tęsknota i bliskość nie dotyczą zinstytucjonalizowanych związków. Miłość zdarza się w spotkaniu z obcą staruszką, która daje ogłoszenie „jestem samotna / przygarnij mnie” („Jane”), pomiędzy samotną skrzypaczką a jej sąsiadem. Postać starej kobiety pojawia się u Kwiatkowskiego regularnie. Wyłączona ze świata, pozbawiona rodziny, ciężaru własnej płci i seksualności, staje się kimś lepszym, w różnicy autor znajduje szansę na najmocniejszą więź. Im więcej nas dzieli, tym więcej może nas łączyć. Oczywiście słowo miłość tutaj się nie pojawia. Jest jednak spotkanie, buberowski dialog, intymność doświadczenia „ja-ty”. Można spotkać kogoś, być dla niego bezinteresownie dobrym, troszczyć się, przynieść małe krety i wierzyć, że kiedyś wyrośnie z nich coś dużego. Może nawet słonie.
Zwierzęta pojawiają się w momentach ważnych, cierpią, ich ból jest nieposkromiony, pozbawiony kontekstu. Jest tym, czego doświadcza człowiek, zanim pojawiają się słowo i wytłumaczenie. Są bliskie, widzą więcej, pełnią rolę cichych świadków. On szuka dziewczyny, miała kolczyki w kształcie jamników. Znajduje ją w postaci psa. Jak dobrze, że żyjesz. W wierszu „Koronka” dziewczynka przebrana za sarnę unika śmierci. Idzie ciemną drogą, uśmiecha się do pędzącego samochodu i dzięki koronce na zębie zostaje zauważona. W rodzinie pełnej przemocy dochodzi do nieporozumienia. Nie obędzie się bez kary. „Końska mucha przysiada na szybie / ona już wie” („Zdetronizowany”).
stał na autobusowym przystanku
i miał gdzieś jechać
ponad nim przewalały się burzowe chmury
i zeszła na niego nagle ta wiedza:
nie muszę nigdzie jechać
mogę tak ciągle stać
powiedziałeś nam Panie
że karzesz nas pracą
lecz lilia i ptak leśny
nie są ciągle zatroskane
i nie przemęczają się
i nie dotyka ich twój gniew
(„Panie”)
Bohaterami, a także podmiotami opowiadającymi (czy mamy już do czynienia z narratorem?), są dzieci, kobiety, postaci znane z historii i literatury, autor wnika w sytuacje ofiar przemocy, zgwałconych kobiet, samobójców, nie znajdziemy jednak w jego poezji litości. „Zdrowi rówieśnicy napluli mu w twarz” („Wybrani”) – pisze Grzegorz Kwiatkowski, i w swojej twórczości kolekcjonuje obrazy nieszczęścia. Śmierć trzyletniego Jasia Szumilasa: „rzeka była ciepła i nęcąca / wydawało mu się / że mówi do niego / synku” zostaje zestawiona z postacią ojca Sylvii Plath, chłopiec, który na swój latawiec upolował jaskółkę, spotyka Spinozę i Schopenhauera. Niewinność przeplata się tu z okrucieńtwem. Seks jest fizjologią, nie ma nic wspólnego z miłością, Jelinek nie napisałaby tego inaczej. Kwiatkowski w swoich ascetycznych, okrutnych antywierszach operuje kolorami, portretuje czerwone języki, białe płaszcze, fioletowe twarze. Kobiety gwałcone i bite nie zasługują na swój los. Żadna z postaci Kwiatkowskiego na współczucie też nie zasługuje, ponieważ tylko dziełem przypadku jest to, czy występujemy jako kat, czy jako ofiara. Lui jest właścicielem fabryki, zatrudnia robotników, chciałby jednak być członkiem związku zawodowego, strajkować, czuje się częścią ruchu, człowiekiem pracy. Wszyscy jesteśmy okrutni, powtarza Kwiatkowski za Pasolinim. U Brechta biedni ludzie są dobrzy. Nie jesteśmy jednak u Brechta.
idzie ulicą chce mu się szczać
wchodzi do pobliskiego domu
grzecznie puka otwiera mu
uśmiechnięta kobieta
i mówi: czekaliśmy na pana
proszę wejść
(„Jak wyobraża sobie społeczeństwo”)
Społeczeństwo według Grzegorza Kwiatkowskiego to szereg jednostek wykorzystanych, porzuconych, samotnych. W jednym z wierszy autor opisuje matkę, która pozostawia swoje dzieci, porzuca je, ponieważ w ich twarzach najbardziej lubiła swoją twarz. Mężczyzna pracuje z chorymi ludźmi, którzy próbują uciec ze szpitala i pojechać nad morze. Donosi na nich. Wyjeżdża nad morze. Martwemu człowiekowi żal jest tylko jego zębów. To były zdrowe, ładne zęby. Żydówki z obozu koncentracyjnego piszą listy o tym, że kiedy wrócą do domu, pójdą na lody. Fizjologia spotyka się z sacrum, nogi Jezusa są całe w ślinie, zabicie świniaka przynosi największą radość, a starzejąca się gwiazda porno patrzy na swoje ciało. Nie brakuje w poezji autora „Radości” wersów niepokojących, trafiających do podświadomości. „[W]ieczorem w wannie / naostrzył paznokcie / i uśmiechnął się do swojego odbicia w wodzie” („Fortepian”). Wiersze zaczynają się i kończą, nie odpowiadając na żadne pytania, kończą się niespodziewanie, nie znajdziemy w nich pocieszenia.
W jednym z utworów Grzegorza Kwiatkowskiego pojawia się niemieckie słowo hassliebe – miłość- nienawiść. Coś więcej? Nie. Żadnych wielkich słów. Tylko wielkie wydarzenia.