Skip to content

Recenzja Radości – Gazeta Wyborcza

„Jeśli poprzednie zbiory wierszy Grzegorza Kwiatkowskiego były w jakimś sensie jak “Biała wstążka” Hanekego – tak samo mocno, w tak samo lapidarny sposób mówiły o tym, co złe, najnowszy jest niewspółmiernie mocniejszy niż “Miłość”. I mówi o śmierci dużo głośniej.

Jedno z często przytaczanych, przeinaczanych i nadinterpretowywanych, a jednocześnie – najsłynniejszych zdań, kształtujących współczesną kulturę, kanoniczna adornowska opinia o tym, że pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem, znalazła właśnie zaskakującą i niezwykłą pointę. Owszem, po Auschwitz można pisać poezję, pod warunkiem, że będzie to taka poezja, jak w najnowszym tomiku Kwiatkowskiego. A jeśli jest to poezja barbarzyńska, to tylko tym gorzej dla faktów. Barbarzyńskich faktów, o których opowiada.

Kwiatkowski to młody gdański poeta, który ma w swym dotychczasowym dorobku trzy cenione i wysoko oceniane tomy, wydane w ostatnich latach i bardzo mocną pozycję konsekwentnego outsidera rodzimej sceny literackiej. I nie chodzi tylko o to, że skutecznie ucieka od wszelkich koterii, układów, przyjaźni, które sterują polskim życiem poetyckim, że zajadle odcina się od wszelkich grup poetyckich, wszelkich środowisk, wszelkich generacji i -izmów. Chodzi przede wszystkim o to, że osobna jest jego poezja – na wskroś oryginalna, nie tylko wówczas kiedy spojrzy się na nią przez pryzmat tych setek tomów, które ukazują się dziś w Polsce, oryginalna także w kontekście współczesnej poezji w ogóle.

Kwiatkowski pisze inaczej, bo pisze prosto i dosadnie. Unika jakichkolwiek ozdobników, unika tego, z czego zwykle tka się poezję. W najnowszym tomie widać to szczególnie wyraźnie. Choćby w wierszu “lekcja estetyki II”. Pod tym tytułem każdy szanujący się poeta współczesny zawarłby kilka wersów intensywnej zabawy słowem, językowej wirtuozerii na granicy ekwilibrystyki, tonę metafor, aluzji, nawiązań i konotacji. Ale nie Kwiatkowski. On jest od tego daleki, jak to tylko możliwe. Kwiatkowski pisze tylko: “mieszkamy na wsi od chwili rozpadu / orkiestry narodowej / razem z mężem / gramy dla kur i gęsi / i żab w stawie”. I tyle. Wszystko. Koniec. Bo co trzeba więcej pisać, ilu więcej słów trzeba użyć, żeby opisać właśnie to: koniec, koniec wszystkiego. Kwiatkowski doskonale wie, jak to zrobić. I wie, że im prościej, im bardziej wprost, im bardziej surowo, tym lepiej, tym mocniej, tym boleśniej.

Bo ta poezja ma boleć. Ma ranić, a może lepiej: rozrywać rany. I nie chodzi wcale o Jedwabne, przywoływane w tym tomie wielokrotnie, nie chodzi o Rwandę – siepacze z maczetami też doczekali się kilku celnych cięć Kwiatkowskiego. Chodzi o to, o co Kwiatkowskiemu chodzi od samego początku. O zło. Proste. Banalne w sensie arendtowskim i każdym innym. Oczywiste, bo wszechobecne. Takie samo w polskim chłopie odcinającym piłą głowę żydowskiej sąsiadki i czarnym nastolatku tnącym na kawałki dzieci kobiety z innej wioski. Takie samo.

Kwiatkowski nie buja w poetyckich obłokach. Stoi twardo na ziemi. Dlatego pisze o faktach. To nie są wymyślone opowieści o wymyślonych ludziach. Prawie każdy wiersz wziął się z życia, prawie każdy ma bohatera, który żył naprawdę, a przede wszystkim – naprawdę umarł. Zwykle w sposób najmniej poetycki, jak to tylko możliwe. I dlatego poezja zbudowana na tej śmierci tak bardzo uderza, tak celnie trafia, tak mocno rani. I dlatego czytanie tego, nader krótkiego, tomu wywołuje ciarki na plecach. Wynikające z jednej strony z tego, o czym pisze Kwiatkowski, z drugiej – z tego w jak spektakularny, poruszający i oryginalny sposób to robi.”

Przemysław Gulda, Gazeta Wyborcza

FacebookTwitter