„W halloweenowy weekend trudno jest znaleźć imprezę lub koncert, na którym można bawić się bez przebierania za seksowną dynię. Alternatywą dla tego rodzaju rozrywek był wieczór w warszawskiej Fabryce Trzciny. Zamiast straszyć, organizatorzy postawili na dobrą muzykę. Warszawę odwiedził trójmiejski zespół Trupa Trupa, a supportowały go szalone dziewczyny z Dog Whistle.[…] Nieco bardziej serio zaprezentował się zespół Trupa Trupa. Ze swoim najnowszym krążkiem „Headache” odwiedzili Warszawę już po raz drugi. Płyta zyskała szerokie uznanie wśród krytyków i słuchaczy. I nie jest to wcale zaskakujące, bo składają się na nią genialnie skomponowane piosenki i własny, zdefiniowany styl. Jest tam sporo powagi. Atmosfera, można by rzec z uwagi na święto, zrobiła się grobowa. Gdy zespół wykonał swój kawałek „Snow” widać było o ile mocniej i straszniej wybrzmiał w porównaniu do żartobliwego minicoveru tego utworu, który chwilę wcześniej zaśpiewały dziewczyny z Dog Whistle. Żarty się skończyły, żartów nie chcieli opowiadać. Zakaz zabawowania. Ta psychodeliczna melancholia, która zagościła w surowych murach Fabryki Trzciny, była gwarantem mocnych przeżyć. W swoich kawałkach Trupa Trupa przyciąga słuchaczy, którzy chociaż dobrze wiedzą, że idą tam, gdzie nie powinni, dają się poprowadzić początkowo spokojnemu, ponuremu, poetyckiemu wokalowi, by za chwilę zostać pochłoniętym przez ścianę dźwięku i krzyku. Tu duże pole do popisu miał drugi wokalista i gitarzysta Wojciech Juchniewicz. „Sky is Falling” było po prostu przejmujące i przenikało do wnętrzności. Momentami muzycy wręcz znikali w kłębach pary. Pozostawał tylko wrzask wydobywający się z zamglonej pustki. I kusił by w nią wkroczyć. Nie potrafię wyobrazić sobie nic lepszego do słuchania teraz, gdy tak wcześnie zaczyna się noc. I wcale nie chcę przyklejać im etykiety zespołu mrocznego, smutnego, jesiennego. Na żywo cechuje ich raczej wyrazistość, gęstość utworów i właśnie dzięki niej utrzymują zainteresowanie słuchaczy, nawet jeśli tekst to niekończąca się, zapętlona mantra jak „Wasteland” czy „Getting Older”. Minimalistyczne podejście do samego koncertu i oddawanie pola muzyce znów całkowicie odróżniało Trupę od poprzedniczek. Nawet kolejność wykonywanych utworów niewiele odbiegała od tej na płycie. A mimo to w zespole jest coś charyzmatycznego. Tak jak podczas niektórych koncertów Myslovitz, gdy Rojek nie mówił nic oprócz rzucanego rzadko między piosenkami „dzięki”. Muzyka Trupy Trupa nie potrzebuje dodatków. Dlatego to ją zespół stawia na pierwszym miejscu. I to wystarczy, to aż tak proste.”