Jako ktoś, kto na co dzień zajmuje się współczesną prozą amerykańską, poezję czytam rzadziej, niż bym sobie tego życzył. Czasem zdarza mi się przeczytać tomik któregoś ze współczesnych poetów amerykańskich, lecz słabo orientuje się w tym, co się obecnie dzieje w rodzimej poezji. Można by zatem stwierdzić, że nie jestem uprawniony, aby zabierać głoś w dyskusji, która rozgorzała po ukazaniu się najnowszego zbioru Grzegorza Kwiatkowskiego.
Ja natomiast uważam, że wprost przeciwnie, powinienem się wypowiedzieć, bo jestem kimś, kto czyta wiersze tak, jak je czytano zanim poezja zadomowiła się na przytulnych kampusach uniwersyteckich, izolując się tym samym od czytelnika nieakademickiego. Owszem, ja sam jestem związany z kampusem, ale nie czytam wierszy po to, aby później pisać o nich naukowe rozprawy, czytam je dla chwili własnej refleksji, czytam je po to, aby móc potem porozmawiać o nich z przyjaciółmi. Gdy pod koniec zeszłego roku w moje ręce trafił tomik Karl-Heinz M. musiał chwilę poczekać, aż skończę czytać to, co aktualnie czytałem zawodowo, i kiedy wreszcie znalazłem wolny wieczór, przeczytałem go w całości, na raz, nie mogąc się od niego oderwać. Nie byłem wówczas świadomy, że mam do czynienia z wierszami kontrowersyjnymi, i wciąż dziwi mnie zajadła krytyka książki.
Czytając tomik Kwiatkowskiego zdałem sobie sprawę, że czytam go z telefonem w ręce, że stale sprawdzam, wyszukuję materiałów historycznych, czytam źródła, i tak naprawdę, czytając poezję w dobie wszechobecnej technologii, to nic dziwnego. Miałem jednak poczucie niemal fizycznego rozgraniczenia dwóch światów, książka w lewej ręce, Internet w prawej, rozgraniczenie między sztuką a historią. Czytając nie dostrzegłem rzekomych nieścisłości, które tak skrupulatnie wypunktowali Kwiatkowskiemu Marta i Paweł Tomczok, ale określenie „nieścisłość” nie ma tu dla mnie tego powszechnego, pejoratywnego wydźwięku, gdyż miałem poczucie, że wiersze, które miałem przed sobą przylegają do materiału historycznego właśnie w sposób „nie-ścisły”, czyli taki, w jaki literatura naturalnie przylega do otaczającej nas rzeczywistości. Żyję w głębokim przekonaniu, że funkcja literatury nie polega na konkurowaniu z naukami historycznymi na polu odkrywania i prezentowania czytelnikom faktów i procesów historycznych, dla mnie literatura skupia się na opisywaniu ludzkiego doświadczenia, które wcale nie musi być skrępowane, nazwijmy to, empirycznym wymiarem rzeczywistości.
Czytając wiersze Kwiatkowskiego z telefonem w dłoni, w sposób namacalny doświadczyłem intertekstualnego wymiaru tej poezji, ale i literatury w ogóle, i zdałem sobie sprawę z rzeczy, która dla wielu mogła być oczywista już od dawna: otoczeni technologią czytamy inaczej, czytamy inaczej, niż czytaliśmy jeszcze pod koniec XX wieku, a skoro czytamy inaczej, pewnie także i piszemy inaczej. Kiedy Kwiatkowski pisze o Zagładzie, pisze prawdopodobnie przed komputerem, gdzie otwarta jest przeglądarka internetowa, pisze oglądając, czytając, słuchając, bo obecnie nie można inaczej. Dlatego też recenzja tomu Karl-Heinz M. autorstwa Marty i Pawła Tomczoków wydała mi się anachroniczna. Czasy literackiej hermeneutyki dawno dobiegły końca. Miałem wrażenie, że krytycy zamiast skupić nie na tym, jakie wiersze mają przed sobą, pochłonięci byli wyartykułowaniem swojego własnego przekonania o tym, jakie wiersze Kwiatkowski powinien był napisać. Ciężko zgodzić się z konkluzją recenzji, gdzie jej autorzy twierdzą, iż poeta posługuje się tematyką Holokaustu, aby mówić o problemach pokolenia, które dorastało w czasach transformacji. Będąc sam przedstawicielem tego pokolenia, zupełnie nie dostrzegłem w tych wierszach swoich problemów. Kwiatkowski raczej pisze o tym, jak Holokaust postrzegany jest przez obecnych trzydziesto-, czterdziestolatków, którzy będąc najbardziej wpływowymi uczestnikami życia kulturowego są jednocześnie ukształtowani przez wspomnianą przeze mnie namacalną intertekstualność.
W moich oczach Grzegorzowi Kwiatkowskiemu należą się wyrazy uznania za to, że tomem Karl-Heinz M. podtrzymuje przy życiu dyskusję o Zagładzie, za to, że uaktualnił ją o perspektywę swojego pokolenia, czego nie można mylić z cyniczną chęcią posłużenia się tą tematyką, aby utyskiwać na tzw. „problemy pierwszego świata”. Taka interpretacja tomu nie jest w recenzji w żaden sposób uzasadniona, a oskarżenie o chęć promowania siebie kosztem ofiar zagłady pozostaje tu nieudowodnionym zarzutem. Za niepokojącą należy uznać również zawoalowaną chęć odebrania Kwiatkowskiemu prawa do wypowiedzi na temat, który uznany jest za zbyt doniosły. Rozumiem, że przytoczonemu w recenzji Alvinowi Rosenfeldowi może nie podobać się sposób, w jaki poeci konfesyjni odwołują się do kwestii Zagłady, natomiast ciężko porównać wiersze Kwiatkowskiego chociażby do twórczości Sylvii Plath. Jednocześnie mam wrażenie, że recenzenci nie ośmieliliby się w podobny sposób wypowiedzieć na temat „Lady Lazarus”.
Marta i Paweł Tomczok wielokrotnie zarzucają Kwiatkowskiemu relatywizowanie historii, przemieszanie cierpienia ofiar Zagłady z cierpieniem jej sprawców czy też spadkobierców. Ja bym natomiast powiedział, że cierpienie jest nieodłącznym elementem ludzkiego istnienia, i najzwyczajniej w świecie dotyka ludzi niezależnie od tego, czy sami są powodem cierpienia innych, czy nie. Czy przemilczenie kwestii cierpienia sprawcy jest uzasadnione etycznie? Sądzę, że nie, bo jest ono najzwyczajniej przemilczeniem prawdy. Czy można przyrównywać cierpienia katów do cierpień ofiar? Oczywiście, że nie, ale też Kwiatkowski tego nie robi wspominając o tym, że kat może cierpieć. Dla mnie poezja ta przesycona jest głębokim poczuciem uniwersalizmu, który w tym przypadku należy uznać za pożyteczny, bowiem płynie z niego refleksja: nigdy nie wiemy, po której stronie historii możemy się znaleźć, a przez to powinniśmy zawsze być uważni i świadomi, tak aby słowa „Nigdy więcej” nie pozostały jedynie słowami. Jasne rozgraniczenie między oprawcami i ofiarami jest bezsprzecznie konieczne, natomiast nie może ono prowadzić do wytworzenia się po stronie ofiar poczucia samozadowolenia, bo zostanie ono szybko wykorzystane przez propagandę przyszłych reżimów.
Pamięć o Zagładzie musi być kultywowana, a to znaczy, że w pewnych obrębach należy jej pozwolić wzrastać wolno. Pytanie o współczesną fascynację tematyką Holokaustu jest z całą pewnością zasadne, ale czym innym jest posługiwanie się nią przez hollywoodzkie studio filmowe, a czym innym jest podjęcie jej przez poetę. Karl-Heinz M., pomimo literackich zalet, raczej nie może liczyć na grono odbiorców, które równać by się mogło z jakimkolwiek obrazem kinowym. Odbiorca sięgający po poezję jest odbiorcą świadomym, krytycznym, przez co nie zachodzi ryzyko, że swym odbiorem poezji zniekształci historyczną ocenę największej tragedii w historii ludzkości. Odbiorca poezji czyta uważnie, sprawdza, poszukuje, dyskutuje, a tym samym aktywnie uczestniczy w kultywowaniu pamięci. Bardzo dobrze się stało, że Grzegorz Kwiatkowski dał nam kolejny temat do rozmowy.