Skip to content

Recenzja Radości – Paweł Brzeżek

„W Radościach Grzegorza Kwiatkowskiego, znajdziemy akurat tyle radości, ile w hiszpańskich procesjach wielkanocnych, podczas których krwawe pochody samobiczujących się męczenników przechodzą ulicami miast. Czytanie tych wersów jest właśnie takim samobiczowaniem się, a autorowi udało się w znacznym stopniu przenieść cielesność cierpienia na grunt poezji, oskarżanej już dotąd niejednokrotnie o przetwarzanie prawdziwych doświadczeń w kilometry papieru. Oszczędność stylu, rezygnacja ze zbędnych przymiotników, brutalizm, wycofane ego autora, dające głos bohaterom lirycznym – wszystkie te cechy wskazywane przy okazji wcześniejszych tomów Kwiatkowskiego, są adekwatne także w kontekście najnowszej publikacji, wydanej właśnie przez Biuro Literackie. Tam leje się krew jak woda w rzece. Uciekaj!

Podstawowym problemem dla Kwiatkowskiego jest obecność zła. Niepokojąca wszechobecność cierpienia i okrucieństwa, ich splątanie z ludzkim losem. „Grzegorz Kwiatkowski dalej konsekwentnie drąży okrutne absurdy ludzkich losów. Jego poezja jest powściągliwa i jednocześnie potwornie brutalna” – napisała Agnieszka Holland o Radościach. Rzeczywistość bohaterów kreowana jest na naszych oczach w zaledwie kilku lirycznych pociągnięciach – nie ma czasu na analizę tej rzeczywistości, nie ma czasu na ocenę, do tej poezji można podchodzić uzbrojonym jedynie w empatię, tak właśnie jak słucha się jęków konających, cierpiących ludzi. Każde podejście analityczne oznaczać musiałoby absolutną znieczulicę.

Takie jest pewnie główne założenie autora. Jego wiersze mają służyć za kolce zamocowane na rzemieniach bicza – czytając je mamy okazję przypomnieć sobie namacalność bólu. To, że tak jak wszyscy ludzie, tak samo ten ból odczuwamy i to, że jako ludzie ten ból możemy zadawać. Nie ma ostrej granicy pomiędzy ofiarą i katem, ale ten dosyć już banalny relatywizm jest przedstawiany na poziomie emocji. Ofiarami nie są tylko „jacyś tam obcy”, ale konkretne osoby – czytamy ich nazwiska, daty urodzenia i śmierci, co nie pozwala nam się zdystansować. Podobnie z oprawcami, którzy są po prostu zwykłymi ludźmi, prowadzącymi zwykłe życie. Są naszymi sąsiadami, krewnymi. Nami. Ponadto w wierszach Kwiatkowskiego widzimy całą panoramę ludzkiego cierpienia, dzięki czemu zyskuje ono wymiar globalny, nie ograniczony geograficznie, czy etnicznie.

Dużo miejsca autor poświęca Żydom. Rzeczywiście – wiele jego bohaterów to ofiary Holocaustu i nie jest to na pewno przypadek. Jest to głos w sprawie bardzo aktualnej i drażliwej, co wyraźnie obserwujemy w związku z kontrowersjami wokół zeszłorocznej premiery Pokłosia Władysława Pasikowskiego. Ale nie jest to jedynie kwestia poruszania modnego tematu. Kwiatkowski z uporem maniaka brnie w ten temat, rzuca coraz to nowe wyzwania, nie pozwala odetchnąć. Oskarża.

Pamiętać należy jednak, że nie oskarża jedynie Polaków. Oskarża naturę ludzką, los i niesprawiedliwość jaka się z nich wywodzi. Co w żaden sposób jednak Polaków nie usprawiedliwia. Do katalogu naszych narodowych zbrodni, dodaje grzechy odległe geograficznie (chociaż nie moralnie), pokazując, że wprawdzie nie jesteśmy gorsi, ale też nie lepsi – jak wielu chciałoby uważać.

Przede wszystkim o realności cierpienia przekonuje nas Kwiatkowski w swoich wierszach. Każe nam wsłuchiwać się w jęki, ostatnie słowa swoich bohaterów (nieprzypadkowo wiele tych wierszy zatytułowano ostatnim słowem samego utworu), żebyśmy usłyszeli w nich nieprzerwaną melodię, towarzyszącą ludzkości. Czy umrzemy zaszlachtowani podczas etnicznej czystki, czy w fotelu przytłoczeni starością, nie ocalimy nic – nawet swojego ostatniego słowa. No chyba, że Grzegorz Kwiatkowski się nim zaopiekuje.”

Paweł Brzeżek, kwartalnik literacko-artystyczny Szafa

FacebookTwitter